Hateley: Presja buduje charakter

24
lis

- Moim zdaniem to presja buduje charakter. Każdy radzi sobie z nią na różne sposoby, ale ja wierzę w siebie jako piłkarza i wiem, że z odpowiednio silną osobowością można przez to przejść - stwierdził Tom Hateley, który w szczerej rozmowie zwrócił uwagę na dobre i złe strony bycia piłkarzem, a także opowiedział o rodzinie, szczęściu oraz wytrwałym dążeniu do celu.

Załóżmy taką sytuację: wygrywacie mecz, więc trener daje wam trzy dni wolnego. Co wtedy robisz?
- To nie zdarza się zbyt często, ale jeśli dostajemy trzy dni wolnego, to zawsze staram się pojechać do Anglii, żeby zobaczyć rodzinę i przyjaciół. Jak dostajemy dwa dni, to niestety nie ma możliwości, aby polecieć do Londynu. To byłaby tylko jedna noc, więc niezbyt długo... Ostatni raz trzy dni wolnego dostaliśmy po meczu z Jagiellonią. Graliśmy w piątek, a w sobotę rano już miałem samolot. Po przylocie pojechałem na mecz mojego kolegi, Alexa McCarthy'ego, który jest bramkarzem Southampoton FC. Po spotkaniu z Evertonem udaliśmy się na wspólny obiad. Miło było się z nim spotkać... Nazajutrz razem z Hannah i dziećmi pojechaliśmy do mojej rodziny, a następnego dnia do jej bliskich. Tak zazwyczaj wygląda czas, gdy dostejemy kilka dni wolnego. Jeśli mamy tylko jeden dzień bez treningów, to zazwyczaj jedziemy gdzieś blisko Gliwic. Raz jest to Kraków, raz Wrocław czy Zakopane. Dobrze jest odpocząć trochę od piłki, jeśli masz przerwę i spędzić czas na odpoczynku dla ciała i dla głowy.

No właśnie, to tylko potwierdza, że jesteś bardzo rodzinnym człowiekiem, a twoja rodzina niedawo się powiększyła! Kilka miesięcy temu urodził się twój syn, Teddy. Jakie były wasze pierwsze wspólne dni?
- Świetne! Po zgrupowaniu na Węgrzech trener dał mi więcej wolnego, więc mogłem polecieć do Anglii i być z żoną oraz małym Teddy'm. Cieszę się, że miałem taką okazję, bo widziałem go kilka dni, a później przez trzy tygodnie nie było takiej możliwości. Hannah została z dziećmi, a ja wróciłem do treningów. Bycie ze swoim pierwszym synem to wspaniałe uczucie.

Byliście przygotowani na drugie dziecko?
- Nie wiem czy kiedykolwiek można się na to przygotować. (śmiech) Chcieliśmy i planowaliśmy drugie dziecko. Udało się, wszyscy jesteśmy zdrowi, więc mocno się cieszymy. Wiadomo, że nie wszyscy ludzie mogą mieć potomstwo, dlatego też jesteśmy wdzięczni za naszą dwójkę. Nasza córka skończyła właśnie cztery lata, więc etap z nocnym wstawaniem mamy za sobą. Eloise zaczęła być bardziej samodzielna, a my - można powiedzieć - wróciliśmy do normalności. Po narodzinach syna „przypomnieliśmy” sobie etap opieki nad noworodkiem i niejako było to szokiem dla naszych organizmów, ale Teddy radzi sobie bardzo dobrze. Rozwija się, rośnie i jest szczęśliwy.

Wasze życie jakoś się zmieniło?
- Bardziej zmieniło się, od kiedy mamy Eloise. Zanim urodziła się nasza córka, mieszkaliśmy w Szkocji, byliśmy we dwójkę i nie mieliśmy tyle na głowie... Ostatnio rozmawialiśmy na ten temat z Hannah i stwierdziliśmy, że byliśmy wtedy leniwi, mimo że mieliśmy dużo możliwości. Robi się mnóstwo rzeczy, ale nie docenia się czasu, który się ma. Później przenieśliśmy się do Wrocławia i trochę podróżowaliśmy. Powiedzieliśmy sobie, że posiadanie dzieci nie powstrzyma nas i nie będzie przeszkodą do robienia czegoś. Dlatego teraz tak robimy i wspólnie zwiedzamy różne miasta w Europie. Eloise lubi takie wyjazdy i mam nadzieję, że Teddy również będzie to lubił. Po narodzinach dzieci traci się wolny czas, kiedy możesz bezczynnie siedzieć na kanapie, ale bycie rodzicem jest tego warte. Nie zmieniłbym tego.

A jak Eloise zareagowała na ciążę, a później na narodziny brata?
- Bardzo się ucieszyła. Początkowo obawialiśmy się, że może być trochę zazdrosna, ale dużo z nią rozmawialiśmy. Chciała mieć młodszą siostrę, więc mówiła, że to na pewno jest dziewczynka. Długo musieliśmy ją przekonywać, że jednak nie i to będzie brat. (śmiech) Eloise jest fantastyczna. Nie spodziewaliśmy się, że będzie sobie tak świetnie radziła jako starsza siostra. Opiekuje się młodszym braciszkiem, cały czas chce pomagać i jest wyrozumiała. Doskonale sobie radzi i wszystko rozumie, a jak ktoś przychodzi do małego, to ona również dostaje prezenty, więc na pewno jej to odpowiada. (śmiech)

Czyli dobrze sobie radzi w roli siostry?
- W tej chwili tak. (śmiech) Choć musimy uważać, bo cały czas chce brać braciszka na ręce, ale Teddy jest jeszcze zbyt mały. Eloise pewnie wszędzie by go nosiła. Co nie zmienia faktu, że aktualnie bardzo dobrze sobie z nim radzi.

Kto jest lepszy w opiece nad synem? Ty czy Hannah?
- Hannah. Tak naprawdę to jest podobnie, jak przy Eloise. Jeśli spytacie mojej żony, to zapewne powie, że Eloise jest córeczką tatusia, ale kiedy coś jej się stanie, to od razu chce do mamy. Mogę powiedzieć, że Teddy jest w tym momencie syneczkiem mamusi. Hannah karmi i potrafi go szybciej uspokoić. Oczywiście, gdy ja podaję butelkę, to nie robi problemów, ale moim zdaniem, w takim wieku trzeba być blisko swojej mamy.

A kto zmienia pieluchy?
- Oboje! Ze względu na moje treningi, Hannah przejmuje nocne i poranne dyżury, ale o innych porach dzielimy się zadaniami. Jestem świadomy, że mieszkamy zagranicą i nie mamy rodziny do pomocy, więc nie mogę oczekiwać, że Hannah będzie robiła wszystko. To nie jest fair... Lubię być zaangażowany, więc chcę pomagać we wszystkim. Ważne, aby moja żona miała też czas dla siebie i mogła trochę odpocząć. Bez pomocy nie jest łatwo, dlatego też dzielimy się obowiązkami.



Masz żonę i dwójkę dzieci, więc możesz już powiedzieć, że jesteś spełnionym człowiekiem?
- Jestem bardzo zadowolony z miejsca, do którego zaszedłem w życiu. Dorastając, zawsze wyobrażałem siebie, że w przyszłości będę miał żonę oraz dzieci. Nigdy nie byłem typem młodego chłopaka, który jest singlem i lubi często wychodzić. Jestem z Hannah od ponad piętnastu lat, więc nie miałem takiego życia. Chciałem się ustatkować i tak też się stało. Jestem szczęśliwy w Gliwicach, mam wspaniałą żonę i dwójkę pięknych oraz zdrowych dzieci. Rodzina i zdrowie, to dwie najważniejsze rzeczy w moim życiu, dlatego też mogę być z tego wszystkiego w pełni zadowolony.

Twoja ścieżka kariery została niejako ustalona, bo urodziłeś się w piłkarskiej rodzinie. Zgodzisz się z tym?
- Można powiedzieć, że tak… Choć jeśli porozmawia się z moimi rodzicami, to powiedzą, że nikt mnie nie zmuszał i nie namawiał, abym został piłkarzem. Tak samo, ja nie będę wywierał takiej presji na Teddy'm. Jeżeli jednak dorasta się w takim środowisku, ogląda się mecze swojego ojca, to myślę, że zdecydowana większość dzieci chce grać, oglądać lub być blisko piłki. Jestem wdzięczny, że ja wychowywałem się w takim otoczeniu i mogłem obserwować tatę podczas gry, chodzić na treningi, przebywać w szatni czy robić inne tego typu rzeczy. Gdy jesteś młody, to takie coś bierzesz za pewnik oraz normalność i dopiero z wiekiem coraz bardziej to doceniasz. Piłka zawsze ze mną była i chciałem grać od kiedy pamiętam. Musiałem ciężko pracować, aby dojść do miejsca, w którym jestem teraz. To kosztowało też wiele wyrzeczeń, ale było warto.

Czy to prawdziwe stwierdzenie: "Twoja mama ukształtowała cię jako człowieka, a twój ojciec ukształtował cię jako piłkarza"?
- Zgadza się i można tak powiedzieć. Po rady związane z piłką nożną zwracam się do mojego taty. Ogląda mecze, więc zazwyczaj do niego pierwszego dzwonię po moich występach. Rodzice rozwiedli się, gdy miałem 8-9 lat i od tego momentu mieszkałem w Ascot koło Londynu z moją mamą oraz trzema siostrami. To właśnie moja mama woziła mnie wówczas na treningi. Ona i moje siostry bardzo mi pomagały, więc to nie tylko moje poświęcenie pozwoliło mi zostać piłkarzem. Cała moja rodzina miała wpływ na rozwój mojej kariery. Jeśli chodzi o to, jaką jestem teraz osobą, to ogromny wpływ na to miała oczywiście moja mama, ale również jej ojciec. Podczas mojego ślubnego przemówienia powiedziałem, że to także on ukształtował mnie na takiego człowieka, jakim jestem teraz. Cieszę się, że był obecny w trakcie mojego dorastania. Uściślając, ojciec był od piłki, a mama miała kluczowy wpływ na to na jaką osobę wyrosłem, ale też pomogła mi rozpocząć moją karierę.

Powiedz więcej o twoim dzieciństwie.
- Urodziłem się w Monako, ale rok później przenieśliśmy się do Glasgow, skąd mam moje pierwsze wspomnienia. Dorastałem razem z trzema starszymi siostrami, więc nie miałem zbyt dużo do powiedzenia. Czasami, gdy się ze mną bawiły, to nawet przebierały mnie za dziewczynkę. Takie rzeczy zdarzają się, kiedy ma się trzy starsze siostry. (śmiech) Potem była Anglia i Ascot, które mogę tak na prawdę nazwać swoim domem. To tam się wychowałem, tam chodziłem do szkoły i tam poznałem pierwszych przyjaciół. Moje dorastanie wiązało się głównie z piłką nożną. Jeździłem oglądać mecze mojego taty i sam grałem w lokalnej drużynie Ascot United. Tam byłem przez rok, po czym przeniosłem się do Chelsea FC na 4-5 lat, a później było Reading FC. Dwa razy w tygodniu mama zawoziła mnie na treningi, a w weekendy na mecze. W późniejszym okresie dyrekcja szkoły zgodziła się, abym mógł częściej trenować i w środy nie musiałem przychodzić na lekcje... Moja mama wychowała czwórkę dzieci i wykonała wspaniałą robotę.

Mama wychowywała cię na dżentelmena? Bo za takiego uchodzisz...
- Tak, to prawda, ale tylko jeśli chodzi o kwestie pozaboiskowe. Podczas gry raczej nie jestem dżentelmenem. Muszę walczyć za siebie i moich kolegów z drużyny... Uważam siebie za wyluzowanego człowieka, który lubi spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. Teraz uczę Eloise, aby traktowała innych w taki sposób, w jaki sama chciałaby być traktowana. Tak na to patrzę, ale jak ktoś nie ma do mnie szacunku, to czemu ja mam mieć do niego? Trzeba o siebie dbać... Moim zdaniem ludzie mogą wierzyć w co tylko chcą, być dowolnego wyznania, kultury, itd. Jeśli jesteś szczęśliwy, to taki zostań, kochaj kogo kochasz i ciesz się życiem. Właśnie takie rzeczy staram się przekazywać mojej córce.

Co powiesz o swoim poczuciu humoru? Twoje żarty są świetne, ale nie każdy od razu je łapie...
- Tak, to prawda. Co więcej mogę powiedzieć... Mój humor jest sarkastyczny, nieco suchy, a żarty mówione żonie w złych momentach przysparzają mi kłopotów. (śmiech) Najgorzej jest wtedy, gdy o czymś zaciekle rozmawiamy lub się o coś sprzeczamy, a ja wypalę z dowcipem.

Z kim najczęściej się śmiejesz?
- Jeśli chodzi o klub to prawdopodobnie z Badim. W szatni siedzimy koło siebie, a na zgrupowaniach śpimy razem w pokoju. Zabawny z niego gość i każdy go uwielbia. Nie muszę mówić, że jest bardzo towarzyską osobą. Dużo czasu spędzam też z Mikkelem i Urosem, więc ich też muszę dodać do tego grona.

A poza szatnią?
- Moja żona ma bardzo podobne poczucie humoru, więc dużo się razem śmiejemy i opowiadamy różne dowcipy. Jeśli chodzi o Anglię, to mam tam czwórkę przyjaciół, z którymi jestem bardzo blisko. We własnym gronie możemy sobie pozwolić na dużo więcej.

Śmiech to jedno, ale życie piłkarza ma również drugą stronę. To trudna praca, a zawodnicy muszą radzić sobie z wieloma rzeczami, m.in. wielkimi oczekiwaniami. Zgadzasz się z tym?
- Zdecydowanie. Gdy dorastasz i oglądasz piłkę nożną w telewizji, to może wydawać ci się, że to wszystko jest bardzo proste. Idziesz na trening, śmiejesz się z kolegami w szatni, a w weekendy grasz mecze. Tak jednak nie jest, ponieważ piłka nożna to trudna praca. Myślę, że jako piłkarze możemy być wdzięczni, że wykonujemy właśnie taki zawód, bo chyba większość ludzi chciałaby to robić. Można powiedzieć, że jesteśmy szczęściarzami i dobrze zarabiamy. Doceniam to wszystko, ale to nie jest łatwy zawód, bo wiąże się z mnóstwem wyrzeczeń. Dużo czasu spędza się poza domem, nie widzisz się z rodziną i przyjaciółmi, a dla głowy to może być prawdziwy rollercoaster. Są wzloty, ale jest też mnóstwo upadków, które mogą być naprawdę przykre. Jeśli masz słaby okres, a ludzie cię krytykują, to możesz złapać dużego doła, być smutnym i samotnym. W takim momencie trzeba wykazać się ogromnym i mocnym charakterem. To czego się nauczyłem to fakt, że trzeba w siebie wierzyć i umieć wyrażać w odpowiedni sposób. Piłka to czasami ciężki kawałek chleba, ale mogę być bardzo wdzięczny, że jestem zawodowym piłkarzem. Mogę powiedzieć, że kocham moją pracę.

Presja jest dużym problemem dla piłkarzy?
- Ja nie mam nic przeciwko presji. Kiedy przychodzą takie momenty, to je wykorzystuje i cieszę się nimi. Podoba mi się myśl, że jest 90 minuta meczu, podchodzę do rzutu karnego i mogę zadecydować o naszym zwycięstwie. Moim zdaniem to presja buduje charakter. Jeśli chcesz być zawodowym piłkarzem, to musisz zdawać sobie sprawę, że będziesz występował przed wieloma ludźmi i wielokrotnie narazisz się na złe komentarze kibiców lub dziennikarzy. W takich przypadkach trzeba wziąć to na klatę i pokazać swoją mocną osobowość. Każdy radzi sobie z presją na różne sposoby, ale ja wierzę w siebie jako piłkarza i wiem, że z odpowiednio silnym charakterem można przez to przejść.

Czyli jeśli chcesz być piłkarzem, to musisz być silny psychicznie?
- Dokładnie. Oczywiście, musisz być dobry fizycznie i technicznie, ale jeśli nie jesteś mocny mentalnie, to będziesz musiał się z zmagać z wieloma problemami. W Reading mieliśmy psychologa, który uczył, aby zawsze myśleć pozytywnie, nie tylko w piłce, ale również w życiu prywatnym, bo to ma wpływ na nas jako piłkarzy. Właśnie to jest dla mnie bardzo ważnym elementem w futbolu.



To oczywiste, że w piłce są dobre i złe momenty. Jedne przychodzą częściej, drugie rzadziej, ale powiedz proszę, czy masz takie miejsce, w którym możesz się w całości zrelaksować i nie dopuszczać do siebie jakichkolwiek złych myśli?
- Dom. Staram się oddzielić życie piłkarza od życia osobistego. Czasami jest trudno, bo zdarza się, że jestem zmęczony, miałem zły dzień lub przegrałem mecz. Wtedy bardzo łatwo jest przenieść złe emocje na rodzinę... Mam czteroletnią córkę, która jest pełna uśmiechu, radości i jak wracam do domu, to ona chce się ze mną bawić. To nie jest fair, żeby obarczać ją moimi boiskowymi problemami, bo przecież nie jest im winna. Czasami dużo czasu zajmuje mi dochodzenie do siebie po przegranych. Tak było między innymi w tym roku po europejskich pucharach. Długo to we mnie tkwiło, ale ostatecznie trzeba było się z tym uporać. Przecież nic nie można już zmienić, więc musisz podnieść głowę do góry i patrzeć w przyszłość. Właśnie tak staram się robić.

A co robisz, gdy masz zły dzień, a twojej rodziny nie ma w domu?
- Trudna sytuacja. Umawiam się wtedy z Gerardem, Mikkelem, Urosem i innymi chłopakami. Takie rzeczy potrafią zająć twoją głowę i pomagają nie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach. Zdecydowanie prościej jest wrócić do domu i siedzieć tam w samotności. Robiłem tak, kiedy byłem młodszy. Przegrywałem jakiś mecz, wracałem do domu, siedziałem na kanapie i rozmyślałem, co poszło nie tak. Jesteś przybity, narzekasz i nie chce ci się z nikim rozmawiać... Z wiekiem nauczyłem się jednak, że ze złych sytuacji trzeba wziąć lekcję. Trzeba zdać sobie sprawę co się stało, dlaczego tak było, co mogę zmienić i wyciągnąć odpowiednią naukę. To lepsze niż siedzenie i narzekanie, że się nie udało. Nic się samo nie naprawi. Zamiast tego wolę wyjść i porozmawiać z chłopakami, co zrobiliśmy źle i co powinniśmy byli zrobić lepiej.

Piłkarze też muszą radzić sobie z hejtem w internecie...
- Jeśli używasz mediów społecznościowych, to musisz się z tym liczyć. Zawsze możesz usunąć swoje konta. Moim zdaniem hejterzy są jednak mniejszością. Dostajesz 30 dobrych i pięć złych wiadomości, patrzysz na te gorsze i twierdzisz, że ci goście cię dobijają. To jest część z życia piłkarza. Jeśli chcesz uprawiać sport na poziomie krajowym lub wyżej, to prędzej czy później za coś ci się dostanie. Nie zawsze wszyscy będą zadowoleni. Mogę zejść z boiska z poczuciem, że grałem całkiem dobrze, ale później dostaję wiadomość o treści "byłeś do dupy", czy coś takiego. Teraz w ogóle to na mnie nie wpływa i się z tego śmieję, ale kiedy byłem młody, to wracałem do domu i czytałem różne fora, na których ludzie pisali głupie rzeczy. Takie coś może mieć na ciebie wpływ i pociągnąć cię oraz twoją formę w dół. Pewność siebie to ogromnie ważna rzecz. Spójrzmy na przykład Joela Valencii. Rok wcześniej nie grał tyle, co w sezonie, w którym był naszą "dziesiątką" i został najlepszym zawodnikiem ligi. Dużo do tego ma właśnie pewność siebie, bo był całkiem innym piłkarzem. Miał spory ubaw z tego, co się dzieje w sieci i moim zdaniem bardzo mu to pomogło. To są małe rzeczy, na które nie każdy zwraca uwagę. Jeśli używasz mediów społecznościowych, to ważne, abyś był przygotowany na wszystko.

A co możesz powiedzieć młodym zawodnikom, którzy są na początku swojej przygody z piłką?
- Piłka nożna nie jest taka prosta, jak może się wydawać. Mój błąd polegał na tym, że jak miałem 17 lat i byłem w Reading, to czułem się komfortowo. Trenowałem z zespołem grającym w Premier League i myślałem, że już jestem piłkarzem. W takich sytuacjach rzeczywistość jest jednak inna. Owszem, trenujesz z tym zespołem, ale musisz bardzo ciężko pracować, żeby się do niego wedrzeć. Myślisz sobie, że same treningi z lepszymi od ciebie sprawią, że się rozwiniesz i niedługo dostaniesz szansę gry w lidze. Tak nie jest. Musisz być pokornym, trzeba ciężko trenować i każdego dnia dawać z siebie sto procent. Tylko w ten sposób można się czegoś nauczyć oraz rozwinąć zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jest duża różnica pomiędzy juniorską a dorosłą piłką. Dlatego ważne są ciężka praca, determinacja i wiara w siebie.

A cierpliwość?
- Również, wystarczy spojrzeć na Patryka Dziczka. Ok, Dziku nie jest już bardzo młodym piłkarzem, ale dobrze sobie radził i przeszedł do Włoch. Wszedł do nowej drużyny i znowu musi walczyć o miejsce w składzie. Jeśli jesteś piłkarzem i nie masz cierpliwości, to szybko zaczynasz się frustrować, robić głupie błędy, bo za bardzo się starasz i tym samym jesteś coraz dalej od zespołu. Cierpliwość ma ogromne znaczenie. Trzeba być mocnym mentalnie, ciężko pracować i wtedy szansa nadejdzie.

Pytam, ponieważ grałeś w różnych klubach i dopiero w ostatnim sezonie osiągnąłeś duży sukces. Co to dla ciebie znaczy?
- Ciężka praca, wytrwałość… Ostatni sezon był najlepszym w mojej karierze. Każdy przecież chce wygrywać i odnosić sukcesy. Spójrzmy na moją karierę. Po Reading przeniosłem się do Szkocji, gdzie chciałem grać jak najczęściej. I tak też było, bo w Motherwell zaliczyłem 177 meczów. Przez cztery lata rozegrałem sporo spotkań, zdobyłem doświadczenie i zmieniłem klub. Najpierw kilka miesięcy w Tranmere, a następie Śląsk Wrocław przez dwa i pół roku. Podobało mi się tam, ale nic nie wygraliśmy. Później urodziła się Eloise, więc wróciliśmy do Szkocji. Rok w Dundee i po tym przyszedł najtrudniejszy czas w mojej karierze. Przez kilka miesięcy nie miałem klubu i było ciężko. Myślałem, że szybko nie wrócę. Rozmawialiśmy wcześniej o silnej psychice, ale jeśli w tamtym okresie nie miałbym koło siebie mojej żony, jej rodziny, sióstr, mamy i taty, to byłoby dużo gorzej. Każdego dnia chodziłem na siłownię, biegałem, a później sprawdzałem telefon, ale żaden klub nie był zainteresowany. Myślałem wtedy "ile jeszcze to może trwać?" W tamtym czasie miałem 28 lat i rozegrałem około 300 ligowych spotkań. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego z takim doświadczeniem nie umiem znaleźć nowego zespołu... Po pół roku dostałem możliwość powrotu do Polski, a Piast dał mi szansę wykazania się. Wiedziałem, że jestem gotowy do gry, ale początkowo przyszedłem tutaj na testy. Byłem wtedy w najlepszej fizycznej formie w trakcie kariery. Cały czas trenowałem i byłem przygotowany na swoją okazję. Myślę, że ciężka praca przynosi pożądane efekty. Podpisałem kontrakt, wywalczyliśmy utrzymanie, a w kolejnych rozgrywkach zdobyliśmy mistrzostwo. To był niesamowity sezon i cieszę się, że mogłem być jego częścią. To ogromny zwrot w karierze i jestem wdzięczny klubowi za danie mi takiej możliwości.

Rozmawiał Karol Młot



Biuro Prasowe
GKS Piast SA