#tbt: Pogrom przy Okrzei
W sobotę gliwiczanie podejmą na własnym stadionie Wisłę Płock. Nafciarze z wizyt na stadionie przy ulicy Okrzei nie mają najlepszych wspomnień. W 2. kolejce sezonu 2016/2017 przegrali tutaj 1-2, bez punktów do domów wracali również w rundzie finałowej. Niebiesko-Czerwoni rozbili ich wówczas 4-0.
Podopieczni Dariusza Wdowczyka przed pierwszym gwizdkiem tamtego meczu mieli jeszcze matematyczne szanse na pożegnanie się z ligą. Ich celem musiało być zwycięstwo i oddalenie widma spadku. Zadanie utrudniać miał brak dwóch podstawowych wówczas graczy – pauzujących za kartki Gerarda Badii oraz Michala Papadopulosa. Całe szczęście dla kibiców z Gliwic do dyspozycji trenera powrócili Bartosz Szeliga oraz Martin Bukata. Ten drugi mecz z Wisłą rozpoczął w wyjściowym składzie. Płocczanie z kolei przyjechali na Śląsk nękani kontuzjami. Marcin Kaczmarek nie zdołał zebrać nawet 18 graczy i na ławce posadził jedynie sześciu zawodników. Sobotę w domach spędzili między innymi Seweryn Kiełpin, Dominik Furman oraz Kamil Sylwestrzak.
Jeżeli obserwowali swoich kolegów sprzed telewizorów, to w pierwszych minutach mogli być naprawdę przerażeni. Wisła po prostu nie dotarła na to spotkanie. W premierowym kwadransie Nafciarzy duchem na murawie nie było. Snuli się po boisku przyglądając jedynie poczynaniom Piasta. Nie bez powodu do przerwy zanotowali jedynie 37% posiadania piłki. Byli zamknięci na własnej połowie i jedynie odpierali ataki swoich przeciwników.
Gliwiczanie mimo naprawdę dobrej gry, ogromnej przewagi i wielu prób długo nie potrafili wyjść na prowadzenie. Bliski wpakowania piłki do siatki był Denis Gojko, starał się Sasa Zivec, strzały oddawał Łukasz Sekulski, lecz po każdej kolejnej akcji odrobinę satysfakcji mógł odczuwać stojący między słupkami Mateusz Kryczka. Golkiper notował skuteczne interwencje, nie brakowało mu również szczęścia. Jego koledzy obudzili się właściwie dopiero po pół godzinie gry. Z ich strony pojawiły się nawet nieśmiałe akcje skrzydłami, lecz goście nawet tych obiecujących sytuacji nie potrafili zamieniać na celne strzały. Do przerwy przy Okrzei był bezbramkowy remis. Spora przewaga Piasta z początku meczu stopniowo topniała i końcówka premierowej połowy to już wyrównane, ale i powolne spotkanie, co po końcowym gwizdku przyznał również Dariusz Wdowczyk. - Pierwsza połowa była trochę senna... Chcieliśmy, ale baliśmy się zaatakować.
Płocczanie grali słabo, ale kibice Niebiesko-Czerwonych mogli obawiać się drugiej połowy. Przed przerwą kontuzji doznał Jakub Szmatuła, którego zastąpił dawno nieoglądany na boiskach Lotto Ekstraklasy Dobrivoj Rusov.
Trzeba przyznać, że słowacki golkiper miał tego dnia trochę szczęścia. Rywale nie dali mu nawet większych szans na popełnienie błędów. Przez całą drugą część gry nie musiał praktycznie interweniować. Piłkę dotknął zaledwie kilkukrotnie, przez resztę czasu obserwując jedynie efektowną i co nawet ważniejsze efektywną walkę swoich kolegów. Niebiesko-Czerwoni na tle Wisły prezentowali się wybornie.
Do dobrej gry dołożyli także skuteczność. Worek z bramkami w 49. minucie otworzył niezwykle aktywny Sasa Zivec. Słoweniec przejął piłkę w okolicy koła środkowego i popędził z indywidualną akcją, którą wykończył płaskim strzałem po ziemi. Futbolówka prześlizgnęła się obok Mateusza Kryczki i po raz pierwszy w tym spotkaniu spoczęła w siatce.
Drugi raz zrobiła to zaledwie kwadrans później, kiedy wpakował ją tam Maciej Jankowski. Idealne podanie z lewej strony autorstwa Patrika Mraza i napastnik nie miał innego wyjścia, jak zamienić je na drugiego gola. W tym momencie sprawa utrzymania Niebiesko-Czerwonych stała się praktycznie jasna. Podopieczni Dariusza Wdowczyka nie zamierzali osiąść na laurach. Swoje trafienie dołożył powracający po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją Martin Bukata. Słowak mocnym strzałem z dystansu zaskoczył golkipera gości. Ostateczny wynik na 4-0 ustalił natomiast Jankowski, za co chwilę później brawami na stojąco podziękowali mu kibice. Napastnik wykorzystał ogromne zamieszanie w polu karnym Wisły i po raz drugi wpisał się na listę strzelców.
Ostatnie minuty to już spokojna gra z obu stron. Dominowała wymiana piłek w środku pola. Gliwiczanie nie musieli już robić nic, a płocczanie zgubili gdzieś jakiekolwiek nadzieje na wywiezienie choć punktu. Musieli także pogodzić się z utratą fotela lidera grupy spadkowej. - Na początku pierwszej połowy też nie graliśmy źle i myślę, że przeciwnikom ciężko było wytrzymać nasze tempo gry. Parę razy przerzuciliśmy piłkę z jednej strony na drugą, przez co już wtedy Wiśle niełatwo się biegało za nami bez piłki. Obraz tego spotkania zmieniła dopiero moja bramka. Potem złapaliśmy już luz, dzięki któremu strzeliliśmy kolejne trzy gole – podsumował ten mecz strzelec pierwszego gola, Sasa Zivec.
- Opuścimy stadion w dobrych humorach. Zadanie spełnione, a wynik zadowala każdego. Najważniejszym było wygranie tego meczu i nie oglądanie się na innych. Ten mecz miał zapewnić nam utrzymanie. Tak się stało, więc się z tego cieszę - powiedział na pomeczowej konferencji prasowej opiekun Niebiesko-Czerwonych.
(foto: archiwum)
Biuro Prasowe
GKS Piast SA