Zbozień wybierał między muzyką a piłką

12
paź

Damian Zbozień szturmem wdarł się do pierwszego składu niebiesko-czerwonych, zdobywając nie tylko zaufanie trenera Marcina Brosza, ale zyskując również sympatię gliwickich kibiców. Zapraszamy do lektury wywiadu jakiego defensor Piasta udzielił dla portalu 2×45.com.pl.
 
2×45.com.pl: - Miałeś słabszy mecz z Lechem, ale ogólnie początek sezonu w Piaście to chyba jak dotąd twój najlepszy okres w Ekstraklasie?

Damian Zbozień: - Nie da się ukryć, początek jest obiecujący. Nie ma się jednak co ekscytować, jeszcze ponad pół rundy, będzie wiele okazji, żeby się pokazać.

- W Piaście zaczynasz się pokazywać z niezłej strony również w ofensywie, co wcześniej raczej ci się nie zdarzało…

- Jestem typowo defensywnym zawodnikiem, to jest moja domena. Teraz gram na prawej stronie obrony i wymaga się ode mnie podłączania do ataku. Wcześniej występowałem głównie jako stoper, a na tej pozycji wcale nie jest mile widziane zbyt mocne uczestniczenie w ofensywie, bo powstaje luka w tyłach. Na boku mam możliwość udzielać się z przodu, a zdrowie pozwala, kondycję mam dobrą, więc robię to z przyjemnością. Cieszę się, że również innym się to podoba.

- Ostatnio zdradziłeś, że w Bełchatowie Marcin Żewłakow mobilizował cię słowami „staraj się nie być tylko dżemem ligowym, którym jest większość zawodników”. Kiedy będziesz mógł o sobie powiedzieć, że nie jesteś tym „dżemem”?

- Sam o sobie nigdy tak nie powiem. Na swój temat staram się nie wypowiadać – ani nie ganić, ani nie chwalić. Od tego są inni. Po prostu będę się starał grać jak najlepiej i pokonywać kolejne szczeble w karierze. Marcin powiedział to zdanie, żeby mnie jakoś dodatkowo zmobilizować, natchnąć. Pewne rzeczy są uwarunkowane genetycznie. Ja mam dobre zdrowie, dobrą kondycję i wierzę, że dzięki ciężkiej pracy coś mogę osiągnąć.

- Marcin miał powód, żeby powiedzieć ci coś takiego, czy rzucił to tak przy okazji?

- Raczej przy okazji, na pewno nie odpuszczałem. Nie jestem piłkarzem, który się oszczędza. Nigdy nie wyróżniałem się zbytnio umiejętnościami czysto piłkarskimi. Zawsze nadrabiałem to zaangażowaniem, motoryką i profesjonalnym podejściem do treningów. Marcin ostrzegał tylko, że jeśli już się wejdzie na określony pułap, człowiek nieraz się tym zadowala, a to błąd. Staram się słuchać starszych i mądrzejszych od siebie, wziąłem sobie do serca te słowa. Nie spocznę na laurach.

- Chwaliłeś trenera Marcina Brosza i jego kult ciężkiej pracy, ale z tego wynika, że nie wszędzie, gdzie grałeś, w ten sposób podchodzono do tematu…

- Zgadza się, nie wszędzie. Dużo zależy od samych zawodników. W szatni Piasta jest przeambitna ekipa. Nikt nie boi się ciężkiej pracy, wszyscy lubią tę pracę, podchodzą do tematu bardzo rzetelnie. Na życie piłkarza składa się wiele elementów i między innymi to starają się nam wpoić w Gliwicach. Nie wszystko kończy się na treningu. Ważne są odpoczynek i odżywianie. Mamy w klubie dietetyka, który pilnuje tych spraw. To dla mnie wielka nowość, wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Tych parę elementów złożonych do kupy decyduje o twojej formie. Gdy byłem młodszym zawodnikiem, nie zwracałem na to uwagi. W innych klubach trenerzy myśleli może, że każdy o tym wie, ale tak nie jest. Nieraz miałem do czynienia z piłkarzami, którzy nie przestrzegali zasad żywieniowych.

- Miałeś problem, żeby dostosować się do wszystkich wytycznych? Jesteś z gór, tam ludzie lubią konkretnie zjeść i niektóre nawyki na pewno musiałeś zmienić.

- Znów wspomnę o tych genach. Genetycznie jestem szczupły, mam dobrą przemianę materii. Zawsze lubiłem solidnie pojeść, ale już w Sandecji w I lidze starałem się profesjonalnie podchodzić do żywienia. Czytałem wiele książek z tym związanych i będąc potem w GKS Bełchatów wydawało mi się, że moje odżywianie stoi na wysokim poziomie. Dopiero w Piaście ta wiedza została brutalnie zweryfikowana. To było jak uderzenie głową w ścianę. Większość rzeczy, które uważałem za zdrowe, okazały się niezdrowe i szkodliwe dla mnie. Nie było łatwo wyeliminować wszystkich błędów z dnia na dzień.

- Jakieś konkrety? Co musiałeś zmienić?

- Wiele tego było… Wiadomo, że słodycze nigdy nie są zdrowe. Dawniej je ograniczałem, dziś w zasadzie nie jem ich wcale. Generalnie często jedzenie reklamowane jako zdrowe, wcale takie do końca nie jest. Gdybyś chciał wszystko robić w stu procentach poprawnie, modelowo, byłoby to niesamowicie kosztowne, bo w Polsce niezwykle trudno jest dostać produkty odpowiedniej jakości. Dietetyk opracowuje więc plan żywieniowy na bazie tego, co normalnie mamy do kupienia w sklepach. Wybiera odpowiednie produkty, uzmysławia, co jaki składnik daje organizmowi. Mówi, co powinniśmy jeść przed lekkim treningiem, co przed cięższym i tak dalej. Przydaje mi się ta wiedza. Nie jest jeszcze idealnie, ale robię coraz większe postępy w kwestii odżywiania.

- Jesteś jednym z niewielu młodych piłkarzy Legii, którzy nie skorzystali na fakcie, że do klubu wrócił Jan Urban, lubiący stawiać na młodzież. Taki Jakub Kosecki wystrzelił z formą pod jego wodzą i dziś jest już na zgrupowaniu pierwszej reprezentacji…

- Nie wszystkie przypadki są takie same. Wiele zależy od tego, z kim rywalizujesz na danej pozycji. Jako środkowy obrońca wiedziałem, że przede mną są Michał Żewłakow, Inaki Astiz i Dickson Choto. Choto jest jednak podatny na kontuzje i nie był w najwyższej formie, więc po powrocie z Bełchatowa miałem nadzieję, że uda mi się wywalczyć rolę trzeciego stopera. Wiadomo, że Legia rozgrywa wiele meczów w sezonie i w takim układzie mógłbym dostać szansę. Wierzyłem, że zostanę. Kiedy jednak sprowadzono Marko Sulera, zdałem sobie sprawę, że moja pozycja niemal z automatu słabnie. Jeśli ściąga się takiego zawodnika, płaci się duże pieniądze, daje mu się spory kredyt zaufania i ktoś taki szybko nie pójdzie w odstawkę. Na treningach Jan Urban ustawiał mnie jako defensywnego pomocnika i wiedziałem, że możliwości do gry raczej będę miał niewiele. A że znajduję się w wieku, w którym granie jest najważniejsze, postanowiłem odejść na kolejne wypożyczenie. Nie chciałem być jakimś głębokim rezerwowym w Legii, chciałem się rozwijać. Cieszę się, że trafiłem do Piasta, bo tu mam taką możliwość.

- W zasadzie wynika z tego, że na Łazienkowskiej bardzo trudno będzie ci jeszcze zaistnieć. Czy byś wrócił zimą, czy latem, zawsze konkurencja będzie duża i będziesz stał dość nisko w hierarchii.

- Nie zamierzam składać broni. Uważam, że mógłbym się przebić w Legii. Kwestia tego, czy dostanę swoją szansę i trener mocniej na mnie postawi. W Piaście naprawdę dobrze się to układa i jeśli do końca sezonu nie spuszczę z tonu, po powrocie mogę być znacznie mocniejszy. Nie mam też jednak obsesji, nie myślę ciągle, żeby wrócić do Warszawy. Myślę o każdym najbliższym treningu i meczu, tą drogą idę i w ten sposób mogę coś osiągnąć. A czy to będzie Legia, czy jakiś inny klub, okaże się z czasem.

- Piast słabo zaczął sezon, wydawało się, że brakuje wam trochę jakości, ale potem zaskoczyliście i nawet wysoka porażka w Poznaniu nie zmienia wrażenia, że jesteście w stanie powalczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce.

- Sezon jest długi, nie chcę składać żadnych deklaracji. Naszym celem pozostaje utrzymanie. Jestem przekonany, że wykonamy zadanie, ale nie zadowalamy się faktem, że po siedmiu meczach mamy 12 punktów. Jest nieźle, jednak może być jeszcze lepiej. Wierzymy w swoje umiejętności, porażka z Lechem nas nie zraża, dalej chcemy iść w tym samym kierunku. Jeśli ugramy coś więcej niż samo utrzymanie, tym bardziej będziemy szczęśliwi. Grunt, żeby ten ligowy byt zapewnić sobie spokojnie, bez nerwów do ostatniej kolejki. Przerabiałem to już w Bełchatowie, na powtórkę nie mam ochoty.

- Czyli po 0:4 z Lechem nie doszliście do wniosku, że lepiej porzucić ładny styl gry dla murowania bramki i liczenia na remis lub wygraną 1:0?

- Dokładnie, choć wszystko w zdrowych proporcjach. W Poznaniu przegraliśmy tak wysoko, bo zagraliśmy aż za odważnie, trochę zapomnieliśmy o zaleceniach trenera. Wygraliśmy cztery mecze z rzędu, byliśmy bardzo pewni siebie i chwilami za dużo myśleliśmy o ofensywie. Z Wisłą też odważnie graliśmy do przodu, ale w połączeniu z konsekwencją w obronie. Jeśli zachowujemy dyscyplinę taktyczną, wtedy nie jesteśmy mocniej narażeni na kontry. Z Lechem brawury było za dużo i Lech nas skarcił. Dalej chcemy grać ofensywie, tyle że po drobnych korektach. Cieszy mnie to, bo znacznie bardziej wolę takie podejście niż stawianie autobusu w polu karnym i modlenie się o błąd przeciwnika, żeby może coś strzelić. Każdemu w tej lidze napsujemy jeszcze dużo krwi.

- Piast jest beniaminkiem, ale obcokrajowców w kadrze ma sporo. Udaje się jakoś z nimi zintegrować, czy jednak grupki się potworzyły?

- Wie pan, Słowacy czy Czesi to narody bardzo podobne do naszych…

- …ale Hiszpanie już nie.

- No nie, dlatego oni poświęcają ostatnio dużo czasu, żeby nauczyć się polskiego. Na razie idzie im dość słabo, ale to bardzo fajni, kontaktowi ludzi, więc mimo wielu narodowości atmosfera w zespole jest bardzo dobra. I między innymi dlatego mamy sporo punktów po siedmiu kolejkach.

- Alvaro Jurado długo przeżywał kradzież jego samochodu? Do Polski trafił niedawno i już taki cios…

- Chyba dla każdego byłby to spory cios. W pierwszych dniach było widać, że jest przybity. Alvaro po polsku za dobrze jednak nie mówi, więc nie było za bardzo jak porozmawiać na ten temat. Cóż, takie rzeczy też się w życiu zdarzają, trzeba sobie jakoś z nimi radzić. Z tego, co wiem, miał ubezpieczenie, więc chociaż tyle.

- Ale auto przepadło?

- Przepadło, niestety. Podejrzewam, że to nie była przypadkowa kradzież. Wszystko pewnie zorganizowano ze sporym wyprzedzeniem, dlatego ciężko liczyć jeszcze na jakiś przełom.
- Krążą już legendy o twoich muzycznych zdolnościach. Grasz na skrzypcach, gitarze, fortepianie i z tego co słyszałem, wcale nie było ci łatwo wybrać pomiędzy piłką a muzyką…

- Tak było. Miałem już wtedy 18 lat. Dziś chłopaki w takim wieku grają w Ekstraklasie…

- Choćby Arkadiusz Milik.

- No właśnie ostatnio śmiałem się na jego przykładzie, że chłopak w tym wieku jest już wyróżniającą się postacią w lidze i dostaje powołanie do reprezentacji, a ja wtedy zastanawiałem się jeszcze, czy w ogóle grać w piłkę. Późno zacząłem na poważnie. Było sporo obaw. Muzyka zawsze była częścią mnie i jest do dziś. Decyzja nie była łatwa, ale myślę, że dobrze wybrałem. Startowałem z opóźnieniem, jednak ciężko pracuję, żeby więcej czasu nie zmarnować.

- Zarabiałeś dzięki muzyce, czy to zawsze było jedynie hobby?

- Raczej hobby. Jeśli coś zarobiłem, to bardziej na kieszonkowe. Graliśmy na weselach, czasem jakiś grosz wpadał, ale na niektórych imprezach okolicznościowych występowaliśmy za darmo. Gdy coś się dostawało, byłem szczęśliwy, dla ucznia liceum każda złotówka jest ważna.

- Tylko grałeś, czy też śpiewałeś?

- Oczywiście, że śpiewałem. Wszyscy w naszej kapeli to robią i ja nie jestem wyjątkiem. Nie sprawia mi to problemu, lubię sobie pośpiewać.

- Któryś instrument jest twoją specjalnością, czy raczej po równo?

- Gitara, zdecydowanie gitara. Skrzypiec ostatnio prawie nie ruszałem i dziś nie podjąłbym się publicznego zagrania na tym instrumencie. Na gitarze gram regularnie. Mieszkam teraz w Zabrzu i mam ją ze sobą. Trenuję w wolnych chwilach, pośpiewam sobie, fajna odskocznia.

- Ma ci kto potowarzyszyć, czy jesteś skazany sam na siebie z muzykowaniem?

- Raczej jestem zdany na siebie, ale jeśli trafi się okazja, jadę w rodzinne strony i trochę pogramy z chłopakami. Czasem też ktoś mnie odwiedzi, a wtedy mam w zanadrzu parę śpiewników, które rozdaję gościom i tak sobie biesiadujemy.

- Plany po zakończeniu kariery masz proste: wracasz w rodzinne strony, budujesz dom i spokojnie żyjesz?

- Tak, jest to moje marzenie. Wychowałem się w Łącku i tam chciałbym mieszkać. Niekoniecznie zjadę tam już w wieku 35-40 lat, ale właśnie w Łącku widzę swoją starość. Mam nadzieję, że zdążę odłożyć na tyle dużo pieniędzy, żeby zadomowić się w górach i między innymi po to teraz ciężko pracuję. Chciałbym zapewnić sobie spokojny byt na przyszłość.

Źródło: www.2×45.com.pl/ Przemysław Michalak