Rymaniak: Zamknąć usta osobom, które mnie skreśliły

13
paź

- Wiedziałem, że potrafię grać w piłkę. Moją siłą był charakter. Za wszelką cenę chciałem zamknąć usta tym osobom, które mnie skreśliły. Lubię udowadniać komuś, że się myli. To mógł być klucz do tego, by dotrzeć do miejsca, w którym jestem - przyznał w szerokiej rozmowie z nami Bartosz Rymaniak. Poznajcie bliżej zawodnika Niebiesko-Czerwonych, który w krótkim czasie stał się bardzo ważną częścią zespołu z Gliwic.

Już na początku zawodowej piłki miałeś pod górkę. Wiązało się to z trudnymi decyzjami?
- Moje początki z piłką wiązały się z grą w Kani Gostyń. Tata zaprowadził mnie na treningi, kiedy miałem może osiem lat. Piłka u mnie w domu była obecna od początku. Tata też kopał w niższych ligach, więc chcąc nie chcąc uzależniłem się tym sportem od małego. Z roku na rok chodząc na treningi do klubu, którego jestem wychowankiem rozwijałem tę pasję. Kiedy w wieku juniora zaczynałem nabierać przekonania, że z tego grania może urodzić się coś więcej, postanowiłem postawić wszystko na piłkę. Za mną naprawdę długa droga i nie zawsze było z górki. Kiedy wchodziłem pierwszy raz do ekstraklasy, nie każdemu było to na rękę i nie każdemu pasowałem. W momencie kiedy zaliczyliśmy spadek z najwyższej klasy rozgrywkowej, większość odpowiedzialności za to spadła na Polaków, a ta grupa nie była za duża. Mimo wszystko próbowałem w dalszym ciągu dawać dużo z siebie, chociaż słyszałem zdania dziennikarzy czy ekspertów, że Rymaniak nie nadaje się do ekstraklasy. Byłem pewny swoich umiejętności i wiedziałem, że mam predyspozycje. Teraz widać, że miałem rację, dlatego mam nadzieję, że ci, którzy wcześniej mnie skreślili zastanowili się i dzisiaj nie ferują tak szybko wyroków.

Po Kanie Gostyń była Jarota Jarocin. To było takie pierwsze poważne zetknięcie się z zawodową piłką?
- Myślę, że już Kana Gostyń stanowiła pewnego rodzaju wyzwanie, ponieważ tam w wieku szesnastu lat debiutowałem w ówczesnej trzeciej lidze. Trenerem był Jurij Szatałow, a w drużynie było kilku doświadczonych zawodników z przeszłością w ekstraklasie, tak że było od kogo się uczyć i zbierać doświadczenie. Potem klub się rozpadł z powodów finansowych, a przede mną była trudna decyzja do podjęcia. Zostać blisko Gostynia i grać w niższych ligach, co mogło się wiązać z tym, że już bym się tam "zakopał" czy jechać gdzieś dalej i być skazanym na dojazdy 40 kilometrów. Bez prawa jazdy łączenie grania ze szkołą nie było sprawą prostą. Dużo zawdzięczam rodzinie, rodzicom i bratu. Jeździli ze mną codziennie na każdy trening. Kończyłem szkołę o godzinie 14:00, mama, tata, albo brat odbierali mnie i zawozili do Jarocina, a kiedy wracaliśmy była już godzina 20:00. Ten pierwszy okres, kiedy nie miałem jeszcze prawa jazdy był na pewno bardzo trudny, ale też dał wszystkim dowód, także mi, że chciałem się poświęcić piłce.

Zawsze mogłeś liczyć na wsparcie…
- Na pewno tak dużo zawdzięczam rodzicom. Zaakceptowali moją decyzję i mocno pomogli mi w tym bym mógł trenować w Jarocie. Kiedyś były inne czasy i nie każdego było stać na samochód. Wielu chłopaków, z którymi wcześniej grałem nie mogło sobie pozwolić na dojazdy, gdzieś dalej. Ja dostałem taką szansę, grałem w trzecioligowej Jarocie Jarocin. Spędziłem tam rok czasu, a stamtąd już przeszedłem do Zagłębia Lubin.


W jednym z wywiadów czytałem, że w Jarocie musiałeś na siebie uważać, bo kolega/konkurent na pozycji polował na twoje nogi… nie zawsze w szatni jest kolorowo i nie zawsze jest zdrowa rywalizacja?
- Była taka sytuacja. Kiedy przechodziłem do Jaroty miałem 17 lat. Znany trener Czesław Owczarek, kiedy już podejrzewano, że Kania się rozpadnie, zadzwonił do mnie i zaproponował ściągnięcie do Jarocina. Był tam wówczas zawodnik, który cały poprzedni sezon grał w podstawowym składzie. Stracił miejsce na rzecz siedemnastolatka, który dopiero co przychodził, więc na pewno nie był z tego powodu zadowolony. Na samym początku chciał mi pokazać miejsce w szeregu i nie było żadnej taryfy ulgowej, potem odpuścił i mogliśmy obrócić to wszystko w żart. Myślę, że to dobrze, że miałem takie doświadczenie. Mogłem na poważnie zetknąć się z seniorską piłką, dzięki czemu nie pękłem. Byłem zdeterminowany, wiedziałem w jakim celu tam byłem. Miałem sygnały, że mogę dostać szansę wyżej. Dlatego gra na poziomie seniorskim w wieku siedemnastu lat były dla mnie bardzo cenne. 

O specyfice szatni... W niejednym klubie, gdzie występowałeś miałeś dużo do powiedzenia. W niejednej szatni też musiałeś udowadniać swoją wartość. Jakie sytuacje kształtują i pozwalają piłkarzowi na zajęcie określonego miejsca?
- Miałem okazję wchodzić do szatni jeszcze w fajnych czasach. Już w Kani Gostyń, gdzie było naprawdę wielu doświadczonych piłkarzy takich jak Radosław Jasiński, Zbyszek Murdza czy Piotrek Uss, którzy mieli po 100 występów w ekstraklasie i zbliżali się do końca kariery. Ci zawodnicy doświadczeni pomagali młodszym i mocno trzymali szatnię. Można się było naprawdę wiele od nich nauczyć. Dzięki tej twardej ręce starszych graczy, trenerom, którzy umiejętnie łączyli doświadczenie z młodością, mogłem dużo wynieść z tych szatni i wiedziałem jak się zachować. Kiedyś trzeba było zostawać po treningu myć buty starszym kolegom, nosić sprzęty i tak dalej. Mając już 20 lat i będąc w Zagłębiu Lubin miałem za sobą występy w czterech seniorskich szatniach. Trenowaliśmy też w zupełnie innych warunkach, bo na piasku. Trawiaste boisko było zarezerwowane tylko na mecz, a i to nie zawsze. Nieraz mieliśmy nogi pozdzierane. W juniorach były dwie piłki na cały zespół, buty się kleiło, bo nie były to tanie rzeczy. Rodzice jak się szarpnęli i kupili dziecku buty, to się szanowało i o nie dbało. Ta szkoła życia była bardzo potrzebna. Dzisiaj, nie chciałbym powiedzieć, że młodzież jest rozpieszczona, ale czasy są inne. Wszystko jest przygotowane wcześniej i podane na tacy.  Nie wspomnę o sprzęcie profesjonalnym. Dzisiaj zawodnicy dostają buty za darmo. Przez to, że mają mają wygodniej, być może dlatego młodym zawodnikom teraz jest trudniej się przebić w szatni i do pierwszego zespołu. Nie mieli okazji odbyć takich lekcji jak my.

Co w szatni jest nie do przyjęcia, nie do zaakceptowania? Czego ty nie znosisz?
- Myślę, że takiego chodzenia i marudzenia bez końca. Wylewanie pretensji do kogoś, że ktoś gra a on nie, albo krytykowanie trenera za jego wybory oraz mówienie o tym za plecami. Jeżeli ma się z czymś problem, powinno się o tym mówić wprost, rozmawiać bezpośrednio z osobą, której temat dotyczy, a nie dowiadywać się na przykład z mediów, z którymi ktoś rozmawiał, że jest niezadowolony. Po to jest szatnia oraz odprawy, by móc sobie wyjaśniać różne sytuacje. Wszyscy jesteśmy dorosłymi mężczyznami i możemy ze sobą rozmawiać, także rozwiązywać konflikty, jeśli do takich dochodzi.

Jesteś buntownikiem czy osobą mającą swoje zdanie?
- Raczej osobą mocno wypowiadającą swoje zdanie. Nie prowokuję do buntów swoim zachowaniem ani nie namawiam do sprzeciwiania się. Zdarzają się momenty, kiedy mogę być na kogoś zły, ale raczej nie kryję tego, tylko staram się dążyć do zgody i wypracowania jakiegoś porozumienia. Jestem osobą bezpośrednią, nie mam problemu z tym, żeby przy wszystkich powiedzieć, co w danej sytuacji mi się nie podoba. Takim jestem człowiekiem. Mogę powiedzieć, że jestem osobą pamiętliwą, ale też nie obrażam się.

A jaką najbardziej niepopularną decyzję podjąłeś?
- Obiecałem sobie, że nie udzielę oficjalnego wywiadu dla jednego z portali. Nawet jeżeli po czasie ich opinia na mój temat poprawiła się, to nie zapomniałem jak pisali złe i nieprawdziwe rzeczy o mnie. Mocno "jechali ze mną" nie zawsze w odpowiedni czy dopuszczalny sposób. Z wieloma dziennikarzami mam dobry kontakt, rozumiem ich pracę, ale pewnych granic przekraczać nie można. Oceny powinny być obiektywne i słuszne, a niestety nie zawsze tak jest.

We współpracy z mediami nie masz kłopotu, jednak potrzebujesz przekonania by zaufać drugiej stronie. Zgadza się?
- No tak. Jeśli jesteś zawodowym piłkarzem to masz styczność z dziennikarzami i tego nie unikniesz. Jednak jesteśmy przede wszystkim ludźmi. Można normalnie podchodzić do pewnych spraw, a niekoniecznie uciekać do przekłamań czy pisać nieprawdę tylko po to, by artykuł był bardziej czytany. Nie mam problemu z przyjmowaniem krytyki pod warunkiem, że jest ona konstruktywna i poparta jest prawdziwymi argumentami. Nie jest wielu dziennikarzy, z którymi żyję źle, ale kilku zdołało zajść mi za skórę. Z wiekiem nauczyłem się dystansować, zastanawiam się dwa razy zanim udzielę większego wywiadu. Uważam, że to dobrze.

To zaangażowanie i zacięcie przekłada się na twoje przywiązanie klubowe? Angażujesz się w projekt, którego jesteś częścią. Z trudem zmieniasz barwy, a robisz to w momencie, kiedy wyczerpie się pewna formuła?
- Tak to u mnie wygląda. Łatwo wkomponowuję się w otoczenie, ale niechętnie później je zmieniam. Zdarzają się sytuacje, kiedy człowiek dochodzi do wniosku, że czas jest za długi i przychodzi wypalenie, to potrzebuje impulsu. Tak jest w każdym zawodzie nie tylko piłkarskim. Sądzę, że to dobrze o mnie świadczy. Nie sprawiam raczej większych problemów wychowawczych i trenerzy oraz kluby rozważały moje szybsze odejścia po roku czy krótszym okresie. W każdym miejscu, w którym byłem, starałem się dawać z siebie wszystko. Tego wymaga ode mnie ta profesja. Swoimi występami buduję swój wizerunek i pracuję na to by w piłce być jak najdłużej. Podobnie jest w Gliwicach. Każdym spotkaniem udowadniam swoją wartość i chcę dać to, co mam najlepsze Piastowi. Nigdy nie wiem, kto mnie obserwuję, a być może pojedynczym meczem zasłużę na zainteresowanie przyszłego pracodawcy, który może mnie zapamięta z dobrego występu. Tak powinno wyglądać podejście każdego zawodnika.

Trudnych momentów w twojej karierze było sporo. Najtrudniejszy był po spadku z Zagłębiem Lubin?
- Myślę, że tak i to nie tylko ze względu niezadowolenia kibiców. Spadek z ekstraklasy to w sensie sportowym był taki cios, który zostawił ślad w moim CV. Był to czas, w którym kibice wyzywali mnie, a także moją rodzinę, więc to nie było nic przyjemnego, a niestety się zdarzyło. Takie sytuacje miały miejsce, ale one także budują charakter i weryfikują, czy jesteś w stanie sobie poradzić w trudnych momentach. Ten spadek ma swoje plusy i minusy. Oczywiście nie chciałem przeżywać degradacji, ale to też pozwoliło mi się ukształtować. Dzięki temu wiedziałem, że trzeba w obliczu tej porażki zakasać rękawy i wziąć się do jeszcze cięższej pracy. Chciałem udowodnić, że nie tylko ja stałem za tym spadkiem, a złożyło się na to wiele czynników.

W kilku poważniejszych publikacjach, gdzie się wypowiadałeś, elementem wspólnym była właśnie siła charakteru, która pozwoliła ci przetrwać...
- Najłatwiej jest się poddać, zrezygnować oraz uciec, kiedy fala krytyki wylewa się na ciebie. Przetrwałem to. Takie sytuacje się zdarzają i każdy, kto chce zostać piłkarzem musi się z tym liczyć. Często jest tak, że kiedy zawodnik nie radzi sobie z presją oraz krytyką, później następuje tendencja zniżkowa. W moim przypadku to się przerodziło w pozytywny impuls do tego, żeby wszystkim coś udowodnić. Chciałem jak najszybciej zdjąć z siebie łatkę zawodnika nieudolnego. Chciałem pokazać ludziom jak bardzo się mylili.

To nie wydarzyło się z dnia na dzień. Piłkarz też ma emocje i przeżywa swoje porażki. Co takiego się zatem wydarzyło, że smutek oraz dołowanie zamieniłeś w działanie?
- Widziałem siebie w treningach, wiedziałem, że potrafię grać w piłkę. Przytrafił się spadek, na który złożyło się wiele rzeczy. Mimo tego, że byłem kapitanem, nie można było całą winą obarczać mnie i jeszcze kilku Polaków grających w zespole. Moją siłą był charakter. Za wszelką cenę chciałem zamknąć usta tym osobom, które mnie skreśliły. Lubiłem udowadniać komuś, że się mylił. To mógł być klucz do tego, by dotrzeć do miejsca, w którym jestem.



A da się nauczyć pewnej odporności? Ponieważ w Lubinie dochodziło do grubszych akcji, nie tylko wyzwisk. Były uszkodzenia samochodu piłkarza, pojawiły się groźby pobicia pod adresem zawodników, czyli coś, co w ogóle nie powinno mieć miejsca.
- Krytyka może ci towarzyszyć, godzisz się na nią wybierając taki fach. Pewnych granic nie można przekraczać. Zawodnik nie ma prawa czuć się zagrożony i nie powinien znajdować się w niebezpieczeństwie. Michał Gliwa, któremu wtedy uszkodzono samochód czuł się w tamtym miejscu źle i nie ma się czemu dziwić. Zmienił klub, otoczenie, a dzisiaj jest jednym z najlepszych polskich bramkarzy w Ekstraklasie. To pokazuje, że wielu ma problem poradzić sobie z presją, ale nie powinna ona mieć aż takich rozmiarów. Ludzie mogą mieć gorsze problemy w życiu domowym czy rodzinnym, a kibice czasami po przyjściu na stadion gdzieś wyżywają się na piłkarzach. Mają do tego prawo, ale w granicach rozsądku.

Jesteś bardzo barwną postacią. Mówią o tobie „człowiek orkiestra”. Komu lub czemu zawdzięczasz taką uniwersalność?
- Kurcze nie wiem. Wydaje mi się, że właśnie te szatnie od Kani Gostyń i kolejne. Wszystkie żarty, historie słyszane i te przeżyte osobiście zbudowały mnie takiego. Ci doświadczeni zawodnicy z ekstraklasową przeszłością stanowili pewien wzorzec. Także z piłkarzy Zagłębia Lubin, którzy sięgnęli po mistrzostwo Polski mogłem brać przykład. Staram się podpatrywać osoby, które mnie otaczają w każdym miejscu, w którym przebywam. Można być najlepszym na boisku dzięki umiejętnościom, ale jednak dzięki relacjom oraz tym wspólnemu spędzaniu czasu również poza boiskiem można wiele uzyskać. Tak się złożyło, że zawsze przebywałem w gronie ludzi otwartych, pozytywnych oraz radosnych. To mi pomogło w wielu sytuacjach i dlatego też ja jestem takim pozytywnym gościem, który nawet w negatywnych zajściach stara się odnaleźć plusy.

Dużym wsparciem dla ciebie była i jest Marta. Prawda? Twoja żona zdjęła z ciebie duży ciężar...
- Druga połówka jest bardzo ważna. Dobrze jest, by ta osoba, która idzie z tobą przez życie była osobą, która nie tylko chodzi na zakupy i jeździ do SPA, ale też potrafi podpowiedzieć. Wielu piłkarzy gubi się właśnie przez to, że czują się samotni i ma za dużo wolnego czasu. To są rzeczy zgubne dla młodego człowieka. Dlatego ważna jest ta osoba w domu, która wesprze, podpowie lub po prostu porozmawia. Zawsze da to szansę na refleksję. Druga połówka może ci pozwolić spojrzeć na pewne sprawy inaczej, co w życiu jest bardzo przydatne.

Dlatego zadam teraz nieco prowokacyjne pytanie. Kiedy do drogerii chodziłeś dla siebie, by kupić perfumy, a kiedy zaczęło chodzić o coś innego?
- (śmiech) Tak właśnie poznałem się z żoną. Marta pracowała w jednej z perfumerii w Lubinie. Dość często odwiedzałem to miejsce. Kiedy jako młody człowiek zarabiałem pierwsze poważne pieniądze, chciałem zadbać o siebie, by dobrze wyglądać. Ale tak po upływie trzech miesięcy postanowiłem zagadać, zaprosiłem na kawę i zaczęło się to przeradzać stopniowo w uczucie. Po początkach, kiedy często mijaliśmy się, bo Marta pracowała po dwanaście godzin, a ja byłem zajęty treningami, przenieśliśmy się do Krakowa. Wyprowadziła się razem ze mną i można powiedzieć, że tak po upływie dwóch lat, miałem ją już tylko dla siebie.

Podobnie jak ty interesuje się sportem? Ma podobny charakter?
- Polubiła sport po tym jak mnie poznała, a zacięcie miała już wcześniej. Przy niej to ja jestem pikuś. Żona łatwo nie daruje i jest bardzo zadziorna. Jeżeli ktoś się zdecyduje zajść jej za skórę, to współczuję. Ci, którzy znają Martę wiedzą jaką jest ciepłą i otwartą osobą. Podobnie jak ja jest skorpionem, więc bardzo dobrze się dopasowaliśmy. Czasami bywa wybuchowo, ale nie zamieniłbym tego na nic innego.

Nigdy nie odmawiasz udziału w akcjach marketingowych...
- To prawda, bo to też jest nieodłączny element naszej pracy. Lubię spotkania i chętnie angażuję się w projekty, które są dobrze przygotowane. Po to jest się piłkarzem, żeby dawać radość tym, którzy są bardziej oddaleni od boiska, zasiadają wysoko na trybunach lub mogą śledzić wydarzenia tylko z perspektywy telewizora. Obojętnie czy to dzieci, dorośli czy osoby dotknięte chorobą, dla nich wszystkich to duża frajda i szczęście móc się spotkać z zawodnikiem, do którego dostęp mają nieco bardziej ograniczony. Uśmiechem i taką otwartością zdobywa się sympatię kibiców, którzy dzięki akcjom mogą cię poznać i przekonać się jaką jestem osobą. Nawet jeżeli, któryś mecz mi nie wyjdzie, to gdzieś dzięki temu pozytywnemu wizerunkowi, dalej mogę być dobrze odbierany.

Filip, albo "młody Ryman" jak już został okrzyknięty, jest twoim oczkiem w głowie?
- Oczywiście, że tak. Marzyłem o założeniu rodziny. Przyszedł na świat chłopak, który od samego początku widział tylko piłkę nożną. To mnie bardzo cieszy, gdy widzę jego zaangażowanie jak ogląda wszystkie mecze. Bajki mogą nie istnieć, zabawki mogą nie istnieć, ale za to proporczyki czy koszulki musi mieć wszystkie. Wszystkie składy, każdego piłkarza zna, tak że to jest sama radość. Kiedy wracam do domu, nawet po przegranym meczu, a w domu czeka taki młody, który wszystko potrafi obrócić w żart, powie coś śmiesznego. Zupełnie inaczej się wraca, kiedy wiesz, że w domu ktoś taki na ciebie czeka i zawsze jest pozytywny.

Wszędzie go ze sobą zabierasz?
- Tak, duża w tym zasługa żony, która stara się go zabierać na każdy mecz, także wyjazdy. Od małego jest widziany na stadionach. Cieszę się, że tak mocno od początku uczestniczy ze mną w tym życiu sportowca. Oby tak zostało.

To chyba tak samo pozytywny diabeł jak ty prawda?
- Jest bardzo otwartym dzieciakiem, nie ma barier i to jest w nim najpiękniejsze. Bardzo lubi przebywać w kręgach właśnie sportowców i ich dzieci. A kiedy wejdzie do szatni to jest w kompletnym amoku, że koniec świata... Przypominam sobie historię, kiedy byłem bodajże dzień po podpisaniu kontraktu z Piastem, zadzwoniła do mnie żona i opowiadała, że jadąc pociągiem wszyscy go poznali, bo młody wchodził do każdego przedziału i krzyczał "mój tata będzie grał w Piaście Gliwice!" Taki jest przebojowy, podobny do obojga rodziców, bo żona również jest bardzo otwartą i kontaktową osobą.


Być może fakt, że wróciłeś do miejsca, gdzie wcześniej występowałeś, ale przy okazji meczu wyjazdowego Piasta z Zagłębiem Lubin kibice na sektorze krzyczeli – młody Ryman młody! Piłkarze pracują na takie owacje miesiącami. Podchodzi mały Filip do trybun i w momencie zyskuje sympatię...
- To było coś niesamowitego. Na tym meczu byli też znajomi i rodzina. Każdemu zrobiło się miło - mi, żonie, a także młodemu. Za każdym razem, kiedy schodzi schodzi ze mną, podchodząc do kibiców śpiewa, klaska przybija piątki. Ludzie to widzą, że jest naturalny autentyczny i szybko utożsamił się z klubem. Żona zawsze publikuje zdjęcia, gdzie Filip ma wszystkie koszulki Piasta z moim numerem i swoim imieniem. Nie ma tylko tej niebieskiej, w której drużyna grała w meczu z Arką. Szybko się uczy, zna już wszystkie przyśpiewki.

Na razie żona z synem dojeżdżają do Gliwic, by udzielać ci wsparcia?
- Tak, jest w trakcie remontu mieszkania tutaj w Gliwicach. Na razie jeszcze mieszkam w hotelach, ale za jakieś dwa tygodnie być może już uda się całą ekipę tutaj sprowadzić i będą tutaj mogli być na stałe. Filipa będzie można częściej zobaczyć w klubie, bo już ciągle pyta "czy będzie mógł ze mną jeździć na treningi". Jeszcze przez ten krótki czas będą dojeżdżali czy to gramy u siebie czy na wyjeździe, zawsze mogę liczyć na wsparcie najbliższej rodziny, co jest dla mnie bardzo ważne.

A jak im się podobają Gliwice?
- Bardzo w porządku, są zadowoleni. Miasta za bardzo nie zdążyliśmy zobaczyć, ponieważ jak już jesteśmy tutaj to odwiedzamy miejsca pod kątem zakupów rzeczy przydatnych do remontu, by jak najszybciej doprowadzić mieszkanie do użytku. Mojemu synowi najbardziej podoba się stadion. Z resztą dla niego niewiele rzeczy się liczy, żeby tylko był obiad, gdzie pójść spać i żeby był stadion. To mu wystarczy.

Mówiliśmy o twojej uniwersalności w zachowaniach, akcjach itd. To jeszcze jedna rzecz z obserwacji… nie masz problemu w odnajdywaniu się w trudnych, przeważnie kłopotliwych sytuacjach… zwykła akcja uwiecznienia na zdjęciu akcji promującej aukcje charytatywne na rzecz chłopca z dziecięcym porażeniem mózgowym… Nie miałeś obaw, by wziąć młodego chłopca na ręce likwidując jednym gestem wszystkie bariery… Skąd u ciebie taka łatwość?
- Wydaje mi się, że takie zachowania wyniosłem z domu. Rodzice uczyli mnie wszystkiego, ich rola nie kończyła się na wysłaniu mnie do szkoły. Do pewnych rzeczy nie idzie się przyzwyczaić, a po prostu trzeba je skrupulatnie wprowadzać. Można mieć problem z wieloma rzeczami i być osobą zamkniętą, albo być otwartym, dlatego tym niższy ukłon robię w stronę rodziców, że potrafili mi przekazać takie wartości, że nie mam barier ani kłopotów z tolerancją czy kłopotów w kontaktach z osobami chorymi. Nieraz odwiedzałem młodych kibiców w szpitalu także tych, którzy nie mieli szans na przeżycie, a trzeba było spróbować wlać odrobinę optymizmu, porozmawiać, a także pocieszyć. Potrafiłem się odnaleźć w sytuacjach trudnych, kiedy widziałem przykre doświadczenia na twarzach chorych osób.

Z tego, co mówisz, to wynik ciężkiej pracy i upływu lat. Osobiście nie miałeś takiego jednego poważnego zetknięcia się ze zdarzeniem, które by zmieniło twoje spojrzenie na trudny los?
- Nie, wydaje mi się że to długotrwały proces wychowania i tego co przekazali mi rodzice. Chodzi o takie zachowania czysto ludzkie. Każdego dnia uczę się czegoś nowego. Przez te wiele lat działań w akcjach marketingowych również miałem okazje nauczyć się mnóstwa rzeczy. Pamiętam jak byłem jeszcze w Kielcach i podczas jednej z nich odwiedzaliśmy chorego chłopca w szpitalu, który cierpiał na raka trzustki. Miesiąc wcześniej był jeszcze na meczu wyjazdowym Korony, a po upływie tego czasu walczył o życie w szpitalu. Do klubu zadzwoniła mama, opowiedziała jego historię oraz to, że jest wielkim fanem zespołu. Odwiedziliśmy razem z Marcinem Cebulą chłopaka, który był już podłączony do respiratora, i z którym nie było już prawie kontaktu. Chcieliśmy spróbować podtrzymać na duchu jego bliskich, powiedzieć dobre słowo otuchy wręczając koszulkę. Trudno w takich sytuacjach o oryginalność, powiedzieliśmy mu tylko, że czekamy na niego na meczu oraz że wierzymy w jego powrót. Trzy dni po tej akcji chłopak zmarł. Z kierownikiem drużyny byłem na jego pogrzebie. To jest historia, która kiedy tylko ją wspominam to przeszywa mnie dreszcz, bo jednak piłkarz też ma uczucia. Widzę rodziców, którzy jeszcze mają nadzieję, że ich syn wygra z chorobą. Starasz się podtrzymać ich na duchu... lekarze mówili, że podobno chłopak słyszał, co się do niego mówi. Bardzo chciałem by ten pacjent w wieku osiemnastu lat wyszedł z tego. Niestety przegrał i to chyba była najgorsza sytuacja z jaką się spotkałem. To są tragedie, a nie historie, w których ktoś się zadręcza, że nie gra w meczu, bo nie mieści się w składzie. Trzeba sobie radzić z takimi rzeczami jak najszybciej, bo nigdy nie wiesz co cię na drodze spotka.


Zdolność empatii nie jest w dzisiejszych czasach czymś powszechnym...
- Tak się może wydawać. W życiu piłkarza i nie tylko, nie zawsze musi być kolorowo. Wszystko jest dobrze dopóki coś się nie stanie. Trzeba mieć taka chłodną głowę i pokorę. Należy wziąć pod uwagę możliwość, że może być też źle. Są momenty, kiedy pewność siebie pomaga, ale nie można być zbyt pewnym siebie. Szatnie piłkarskie znają tragedie, choroby i inne historie, o których się nie pisze. Mimo wszystko należy starać się iść przez to życie z uśmiechem na ustach. Nie chcemy być na pierwszych stronach, bo pomagamy ludziom i dzielimy się tym, co mamy. Między sobą rozmawiamy na takie tematy. Nie tylko zabawa i kwestie piłkarskie, ale również w poważnych kwestiach potrafimy się wypowiadać. To często pomaga nam jako ludziom, ponieważ piłkarz kopie piłkę do 35 roku życia, a później może przyjdzie ci pracować z osobami chorymi, albo w jakikolwiek inny sposób przyjdzie ci zarabiać na życie. Nigdy nie wiesz w jaki sposób los cię doświadczy, dlatego trzeba umieć odnaleźć się w różnych sytuacjach. 

Rozmawiał Piotr Grela

Biuro Prasowe 
GKS Piast SA