Plach: Ten rok był niezapomniany

29
gru

- Zadebiutowałem, zacząłem grać regularnie i kiedy to się stało, to chciałem bronić jak najlepiej i aby Piast osiągał jak najlepsze wyniki. Z czasem zacząłem marzyć o mistrzostwie, a później o wygraniu nagrody indywidualnej - powiedział Frantisek Plach. Bramkarz Piasta opowiedział również o recepcie na sukces, bramkarskich genach i radzeniu sobie z błędami.

Zbliża się koniec roku. Jak możesz podsumować ostatnie 12 miesięcy?

- Zarówno dla mnie, jak i całego klubu był to bardzo dobry rok. Śmiało można powiedzieć, że był najlepszy w całej mojej karierze. Zrobiliśmy mistrzostwo, więc te ostatnie 12 miesięcy były naprawdę wyjątkowe. Właśnie wygrana w lidze była najważniejszą rzeczą, która zdarzyła się w 2019 roku w moim zawodowym życiu. Co więcej, to był pierwszy mistrzowski tytuł, więc na pewno zapamiętam go na długo.

Ten mijający rok zapamiętasz również z innego powodu, takiego indywidualnego. Zostałeś przecież najlepszym bramkarzem Ekstraklasy.
- Racja. Ten rok był również udany pod tym względem. Co prawda, w barwach Piasta zadebiutowałem w 2018, ale to właśnie w 2019 na dobre zagościłem w bramce i grałem praktycznie we wszystkich spotkaniach. Wyróżnienie w plebiscycie na najlepszego bramkarza ligi dużo dla mnie znaczy, ale traktuję to jako kolejny impuls do jeszcze cięższej pracy. Po mistrzostwie jest to druga najważniejsza rzecz, która wydarzyła się w mojej karierze.

Przychodząc do Piasta pewnie nie mogłeś się spodziewać, że tak szybko zostaniesz nagrodzony w ten sposób...
- To prawda. Przychodziłem z drużyny, która grała o utrzymanie, do zespołu, który również walczył, aby uchronić się przed spadkiem. W tamtym sezonie jeszcze nie grałem, ale udało nam się zostać, a w kolejnych rozgrywkach sytuacja się odwróciła. Jak znalazłem się w trójce nominowanych, to myślałem, że jak się uda, to ten sezon będzie niezapomniany. To dużo dla mnie znaczy, bo w Polsce jest dużo dobrych bramkarzy, którzy długo grają w Ekstraklasie. Dla mnie to był - można powiedzieć - debiutancki sezon. Lepszego wejścia do ligi nie mogłem sobie wyobrazić.

W ostatnim meczu mistrzowskiego sezonu nie grałeś z powodu kontuzji, ale mogłeś go przeżywać razem ze swoimi bliskimi.
- Tak, to prawda. Siedziałem na trybunach razem z moją narzeczoną i bardzo wszystko przeżywaliśmy, a na sam koniec mogliśmy odetchnąć oraz cieszyć się z tego sukcesu. Cała moja rodzina śledzi wyniki i w sumie żyje piłką, dlatego też nasze mistrzostwo było ogromnym powodem do radości.



Skoro jesteśmy przy twojej rodzinie... Powiedz proszę, kto namówił cię do gry w piłkę lub czy trzeba było cię do tego namawiać?
- To przyszło samo, bo od małego biegałem za piłką... Mój dziadek był bramkarzem, tata był bramkarzem, więc to było niejako wpisane. Oboje zabierali mnie też na mecze. Razem z kolegami grałem na podwórku, a jak miałem sześć lat, to rodzice zapisali mnie do lokalnego klubu. Od tamtego momentu gram cały czas, więc można powiedzieć, że gram całe życie. Nikt nie musiał mnie do tego namawiać, bo piłka była obecna od mojego dzieciństwa.

A czy to prawda, że o twoim debiucie w bramce zadecydował przypadek?
- Tak, bo zaczynałem na innej pozycji. Grałem na lewej obronie, ale na jednym z meczów nie było naszego bramkarza. Z racji tego, że byłem najwyższy w drużynie, to trener chciał, abym to ja stanął w bramce. Chyba dobrze się spisałem, bo od tamtego momentu już cały czas jestem bramkarzem. (śmiech) Pamiętam jednak, że mój dziadek nie chciał, żebym bronił...

Dlaczego?
- Nie wiem. Może się bał, że będę lepszy od niego. (śmiech) A tak na serio - wiedział jak pozycja bramkarza jest specyficzna. Jeśli bronisz, to zawsze widać twój błąd. Jak ktoś nie strzeli bramki w sytuacji sam na sam, to myślisz "ok, zdarza się". Jak ktoś straci piłkę w środku pola, to zawsze ktoś może to naprawić. Jeśli jednak pomyli się bramkarz, to widzą już to wszyscy. Takie rzeczy zauważają nawet ludzie, którzy na co dzień nie interesują się piłką... Myślę, że presja na bramkarzu jest największa, bo on jest ostatnim zawodnikiem i to od niego zależy, czy piłka wpadnie do siatki czy też nie. Być może właśnie z powodu odpowiedzialności i „ciśnieniem” związanym z tą pozycją dziadek wolał, abym grał gdzieś wyżej.

No właśnie... Błędy bramkarza są uwypuklane i tego raczej nie zmienimy, ale powiedz proszę, jak ty radzisz sobie z presją?
- Wiem, że to moja praca i muszę się do tego dostosować. Jak przychodziłem do Polski, to od początku wiedziałem, że tutaj presja będzie większa, bo jest więcej kibiców i dziennikarzy. Myślę jednak, że dobrze sobie z tym radzę. Mam swojego trenera mentalnego, z którym pracuję między innymi właśnie nad tym elementem. Wiem, że nie mogę o tym za bardzo myśleć i wkładać w to za dużo emocji. Najważniejsze dla bramkarza jest to, aby mieć spokój w głowie. Zawsze musisz mieć wszystko poukładane. Wiadomo, że możesz zagrać dobry lub słaby mecz, ale trzeba potrafić wszystko wypośrodkować. Jeśli w trakcie meczu wygrywamy, to oczywiście się cieszę, ale nie pokazuję za dużo emocji. Staram się zachowywać odpowiedni poziom koncentracji.



Wróćmy jeszcze do twoich początków w bramce... Dla młodego zawodnika musiało w tym być odrobinę zabawy lub próby odnalezienia się w nowej sytuacji. Jak ty to odbierałeś?
- Bardzo chciałem grać w polu. Grałem na obronie i byłem bardzo twardy, łapałem sporo fauli, a później jak przeszedłem na bramkę, to musiałem na to uważać. Wiadomo przecież, że obrońcom łatwiej wybaczyć przewinienie niż bramkarzowi. Muszę przyznać, że bardzo się cieszę, gdy na niektórych luźniejszych treningach trener pozwala mi zagrać w polu. Oczywiście, to inny poziom i nie mogę się równać z pozostałymi zawodnikami, ale zawsze sprawia mi to radość. Dla piłkarzy na mojej pozycji, to dobre, bo można podszkolić grę nogami, a po za tym można spojrzeć na piłkę nieco z innej strony.

Czy po tym debiucie poczułeś, że to jest właśnie 'to'?
- Tak, zagrałem i od razu wiedziałem, że na tej pozycji będę czuł się najlepiej i dzięki temu zyskam najwięcej. Mój dziadek dużo mi pomagał. Mogłem z nim trenować, a z jego doświadczenia czerpać niezbędną wiedzę. Jeśli ktoś grał na tej samej pozycji, to może dużo przekazać i udzielić mnóstwo wskazówek. Wtedy miałem ich bardzo dużo i w sumie mam do tej pory. Cały czas rozmawiam z dziadkiem na temat piłki. On ogląda każdy mój mecz i zawsze coś z niego wyciągnie. To dobrze, bo dzięki temu mogę z tego wyciągnąć jak najwięcej.

A jak wyglądała przygoda z piłką twojego taty?
- Też był bramkarzem, ale nie grał na profesjonalnym poziomie. Był bardzo mądry, więc postanowił skupić się na nauce i pójść na studia. Został inżynierem, a teraz pracuje w biurze cały czas w tej samej firmie. Nie rzucił jednak całkowicie piłki, bo przez wiele lat grał w amatorskiej lidze futsalu. Szło mu całkiem dobrze, bo zdobywał statuetki dla najlepszego bramkarza.

A co robi twoja mama?
- Pracuje w jednej z firm w naszym mieście. Nie miała zbyt dużo wspólnego ze sportem, ale tata przez wiele lat oglądał piłkę, więc siłą rzeczy ta pasja przeniosła się na nią. Mama teraz też już się zna. (śmiech)

Twój dziadek to natomiast legenda Żyliny...
- Tak, to prawda. Bronił w tym klubie przez 15 lat. W dzisiejszej piłce jest to bardzo rzadko spotykane, a on jest jednym zawodników, którzy rozegrali najwięcej meczów w tym zespole. Dzięki temu zna go dużo ludzi w jego wieku. Gdy spaceruje po mieście, to zawsze ktoś go zaczepi i porozmawia. Czasami jest tak, że ktoś do niego zagaduje, a po krótkiej rozmowie pyta babcię kto to był. (śmiech) Nie może przecież wszystkich znać. Dziadek jest bardzo otwartym człowiekiem i zawsze ma czas, aby z każdym porozmawiać lub chociaż zamienić kilka słów. Dużo ludzi bardzo go szanuje za to co zrobił dla Żyliny. W tamtych czasach nie chodziło o pieniądze... Zawodnicy łączyli wtedy grę w piłkę z pracą. Na mecze przychodziły tłumy, a piłkarzy znał każdy.

Powiedziałeś kiedyś, że jak idziesz z nim ulicą, to ludzie rozpoznają tylko jego. To prawda?
- Tak, można tak powiedzieć. Mnie też znali, ale mówili o mnie "wnuk Placha". Ja się jednak z tego cieszę, bo to moja rodzina i jestem z dumny, że mam takiego dziadka.

Rozmawialiśmy o tym, że nie trzeba było ciebie namawiać do gry w piłkę, ale zapytam trochę przewrotnie - czy w którymś momencie myślałeś o tym, aby jednak zostać kimś innym?
- Nie. Jak tylko zacząłem grać w piłkę, to marzyłem o tym, aby zostać zawodowym piłkarzem. Były trudne chwilę, jak na przykład moment kontuzji, ale nigdy nie zwątpiłem. Dużo ludzi już na mnie nie stawiało i myślało "jeden uraz, drugi, trzeci, to już nic z tego nie będzie". Mówili, że już na pewno nie wrócę, ale ja cały czas wiedziałem, że uda mi się wrócić. Robiłem wszystko, żeby tak się stało. Nie chodziło mi wtedy, aby udowodnić innym, ale chciałem pokazać sobie, że potrafię. Kiedy grałem w czwartej lidze, to dużo ludzi mówiło, że nie ma szans na nic więcej. Ja wtedy odpowiadałem, że skoro nikt z tej ligi do tej pory nic nie osiągnął, to dlaczego to nie mogę być ja. Cały czas wierzyłem, że będę grał na wysokim poziomie i myślę, że mi się to udało.

Powiedz proszę o twojej recepcie na sukces. Ile zawdzięczasz genom, a ile swojej ciężkiej pracy?
- Myślę, że pół na pół. Na pewno jest coś w moich genach, ale ciężka praca również jest bardzo ważna. Dużo daje mi też rodzina, która cały czas mnie wspiera i zawsze mi pomaga. Jak idzie dobrze, to za dużo nie potrzebujesz, ale w trudnych momentach istotne jest wsparcie bliskich. Jak miałem kontuzję to zaczynałem od zera, ale rodzina bardzo mi pomogła. Moim zdaniem to jest najważniejsze. Oprócz tego musiałem bardzo ciężko pracować. To nie było tak, że mój dziadek był bramkarzem i wszyscy tylko czekali na młodego Placha, który będzie bronił. Było nawet gorzej, bo w takich przypadkach nie wszyscy cię lubią i nie wszyscy chcą ci pomagać.

Zmieńmy trochę temat... Powiedz proszę o swoich sposobach na utrzymywanie koncentracji oraz na radzenie sobie z błędami. Mówiłeś, że pracujesz z trenerem mentalnym, ale z obserwacji można wywnioskować, że przed meczem wolisz się wyciszyć. Wychodzisz pierwszy z szatni i sam spacerujesz po polu karnym. To chyba dla ciebie szczególny czas.
- Tak, tak. Przed meczem wolę być sam, co może potwierdzić moja narzeczona. Ona już wie, że już dzień przed nie za bardzo ze mną porozmawia, a co dopiero w dniu spotkania. Jestem zamknięty, ale dla mnie to najlepsze rozwiązanie, bo mogę sobie wszystko poukładać i mentalnie przygotować. Dzięki temu mogę znaleźć taki wewnętrzny luz oraz spokój.

Poza piłką również nie należysz do zbyt gadatliwych ludzi... (śmiech)
- No nie, bo jestem typem obserwatora. Nie lubię być w środku wydarzeń, nie jestem showmanem. Oczywiście, mam koło siebie ludzi, z którymi lubię rozmawiać i spędzać czas, ale wolę być nieco z boku.

To jest chyba naturalne u Słowaków, bo Tomas Huk i Jakub Holubek również tacy są.
- Tak, to może być prawda. Tomas i Jakub też są spokojni, ale to w nich lubię. Cieszę się, że do nas trafili, bo dobrze się z nimi rozumiem.

Przed tym i innymi wywiadami z tobą mamy pewne obawy, że ta rozmowa nie będzie trwała zbyt długo... (śmiech) Z dziennikarzami też nie lubisz rozmawiać?
- Nie mam z tym problemu, ale wolę pokazać coś na boisku niż o tym rozmawiać. Mogę pogadać z każdym, ale nie mam potrzeby, aby się pokazywać w mediach i o wszystkim mówić... Spójrzmy na takiego Michala Papadopulosa, który grał w Anglii, Niemczech, Holandii czy Rosji. Doświadczony zawodnik, który miałby o czym opowiadać, ale za dużo wywiadów nie udzielił. Może dlatego, że w tym względzie jesteśmy do siebie podobni, to tak dobrze się rozumieliśmy, jak grał w Piaście.



Za nami święta, więc warto podpytać o to, czy twoi bliscy są dla ciebie wyrozumiali, bo chyba za bardzo nie mogłeś pomóc w przygotowaniach, prawda?
- Miałem wszystko przygotowane, a po za tym przed świętami mieliśmy kilka dni wolnego, więc na wszystko był czas. Tydzień wcześniej przystroiłem nawet choinkę. Myślę, że moja rodzina dobrze to rozumie... Jak zaczynałem spotykać się z moją narzeczoną, to ona w ogóle nie znała się na piłce, a teraz wszystko wie i ogląda każdy mecz. Niejako się do tego dostosowała, a to jest dla mnie bardzo ważne. Cieszę się, że tak jest, bo rodzina jest dla mnie najważniejsza. Jeśli w domu jest dobrze, to później można w spokoju skupić się na piłce i na pewno wszystko się ułoży.

Przy świątecznym stole u Plachów dużo rozmawia się o piłce?
- Przy kolacji wigilijnej nie do końca, ale pierwszy dzień świąt spędzamy u dziadka, więc tam tych rozmów jest dużo więcej.

Masz swój wymarzony prezent na ten nadchodzący rok?
- Nie, nie. Jak byłem dzieckiem, to wiadomo, że chciałem dostawać mnóstwo prezentów, ale teraz już nie. Dla mnie najlepsze jest to, że cała rodzina jest razem i możemy się spotkać oraz wspólnie spędzić czas. Prezenty to coś dodatkowego, ale wolę je dawać niż dostawać. Podoba mi się moment, w którym ktoś dostaje ode mnie niespodziankę i się z niej cieszy. To świetne uczucie.

Jakie są twoje plany i postanowienia na nowy rok?
- Razem z narzeczoną mamy takie plany, że zaraz będziemy w trójkę. (śmiech) Spodziewamy się dziecka, więc musimy się do tego przygotować. Nasze życie lekko się zmieni, bo teraz jesteśmy we dwójkę, więc możemy wstać, spakować się i gdzieś pojechać. Myślę, że z dzieckiem będzie trudniej, ale cieszymy się, że nasza rodzina się powiększy. To będzie nowy etap w moim życiu.

Gratulacje! Jak się na to zapatrujesz?
- Bardzo się cieszę. W Gliwicach jest chyba jakieś inne powietrze... (śmiech) Bo co chwilę zawodnikom rodzą się dzieci. Był jeden, drugi, trzeci, a teraz znowu kolejna fala. Już się zastanawiałem, kiedy padnie na nas, bo przecież jak jesteś w Piaście, to musisz mieć dziecko. Oczywiście żartuję. Bardzo się z tego cieszę!

Masz nadzieję, że będziecie mieli syna, który również będzie bramkarzem?
- Dla mnie najważniejsze, aby dziecko było zdrowe. Jeśli to będzie syn i zechce grać w piłkę, to będę go w tym wspierał. Natomiast jeśli będzie dziewczynka, to mam nadzieję, że nie będzie chciała grać w piłkę. (śmiech) Myślę, że znajdziemy dla niej inny sport.

Rozmawiali: Karol Młot i Piotr Grela



Biuro Prasowe
GKS Piast SA