Marcin Brosz: Byliśmy naprawdę blisko punktów

30
paź

Gliwiczanom ciężko było przełknąć gorycz porażki poniesionej w Warszawie. Jedenastce niebiesko-czerwonych zabrakło niespełna dziesięciu minut, żeby sprawić wielką niespodziankę i pokonać lidera tabeli, Legię.

- Z każdą porażką trudno się pogodzić, a co dopiero z taką…

Marcin Brosz: - Nie przychodzi nam to łatwo. Byliśmy naprawdę blisko punktów, a tak – brakuje nam ich już w trzecim kolejnym meczu. Ale nie możemy jednocześnie zapominać, z kim graliśmy…

- Jeszcze na dziesięć minut przed końcem Legia nie była w stanie praktycznie nic zdziałać, ale wtedy coś złego stało się z waszą obroną. Co?

- Przy bramce na 2:2, ktoś stracił krycie, ktoś nie zaasekurował. Wydawało się, że na stałe fragmenty gry Legii jesteśmy przygotowani, ale też przy tak dużej ich liczbie trudno, by ani razu nie przytrafił się chociaż niewielki błąd. Bardziej boli trzeci gol rywala, bo to my mieliśmy piłkę z autu. Chociaż nie koncentruję się tylko na błędach, jakie popełniliśmy przy trafieniach gospodarzy, ale na również na sytuacjach które w drugiej połowie sobie stworzyliśmy. Nie było to co prawda okazje stuprocentowe, ale powinniśmy rozegrać je lepiej. Tymczasem zabrakło tego ostatniego podania. Szkoda, bo gdybyśmy zdobyli trzeciego gola, Legia już chyba by się nie podniosła.

- Może nie podniosłaby się też, gdyby przed przerwą sędzia Paweł Gil nie uznał trafienia Daniela Ljuboi. Podający mu Michał Kucharczyk był na spalonym…

- Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po meczu. Cóż sędzia też człowiek, może się pomylić… Dlatego patrzymy przede wszystkim na siebie i na to, co możemy jeszcze w swojej grze poprawić.

- Skoro tak, nie ma pan wrażenia, że z Legią przegraliście głównie na ławki rezerwowych? Jorge Salinas i Dominik Furman, których w drugiej połowie posłał w bój Jan Urban, zaliczyli po asyście.

- Na razie Legia i Piast grają o zupełnie inne cele, więc różnica między nimi musi być. Nie jest ona jednak na pewno tak duża jak wskazywałby na to fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu graliśmy w I lidze. Będziemy dążyć do tego, że takie kluby jak Legia gonić i myślę, że już niebawem uda nam się ten dystans do nich znacznie skrócić. A co do rezerwowych gospodarzy… Dzisiaj wszyscy mówią o Ljuboi, który przypieczętował akcje swojej drużyny, ale zwróćmy uwagę właśnie na Salinasa. Wszedł z ławki i natchnął Legię. Najpierw dośrodkował z rzutu rożnego na głowę Artura Jędrzejczyka, a potem rozegrał akcję, po której padł zwycięski gol.

- Pan zmian dokonał zwłaszcza w wyjściowej jedenastce. Skąd pomysł z Fernando Cuerdą w roli defensywnego pomocnika?

- To zawodnik, który świetnie radzi sobie w walce w powietrzu i w pojedynkach jeden na jednego, a na tej pozycji grywał już w Grecji, i na Węgrzech. Sprowadzając go, widzieliśmy w nim na równi stopera i kogoś, kto może zabezpieczyć nam środek pola. Przed meczem z Legią uznaliśmy z kolei, że do naszego planu na tego przeciwnika będzie pasował idealnie, a teraz mogę to tylko potwierdzić – Fernando się sprawdził, mimo, ze wcześniej meczu o taką stawkę w Piaście nie grał.

- Poważnemu testowi został też poddany El Mehdi Sidqy, ale – w odróżnieniu od Cuerdy – zawiódł.

- Wystawiając El Mehdiego, podjąłem ryzyko, bo nie dość, że dawno już nie grał meczu w Ekstraklasie, to jeszcze za przeciwnika miał Michała Kucharczyka, reprezentanta Polski. To było bardzo trudne zadanie. Zawiódł? Nie zgodzę się, większego błędu przecież nie popełnił. Owszem, można przypomnieć pierwszą bramkę Ljuboi, która padła po akcji naszą lewą stroną, ale przecież był spalony… Nie zmienia to faktu, że El Mehdiego stać na więcej. Wiemy to zarówno my, jak i on sam. Zresztą po meczu był z siebie bardzo niezadowolony. Ale spokojnie, czas działa na jego korzyść. Ważne też, że na pozycji lewego obrońcy wreszcie pojawia się rywalizacja, której brakowało nam w poprzednim sezonie.

Rozmawiał Kamil Kwaśniewski/SPORT