Malarczyk: Jestem mądrzejszy o te doświadczenia

28
sie

- Wyjechałem z założeniem, aby dać z siebie wszystko i zostać tam jak najdłużej. Życie zweryfikowało to jednak inaczej. Może zabrakło cierpliwości, ale czasu nie da się cofnąć. Teraz jestem mądrzejszy o te doświadczenia - przyznał Piotr Malarczyk w swojej pierwszej dłuższej rozmowie po podpisaniu umowy z Piastem Gliwice.

Jak wyglądały twoje pierwsze dni w Piaście?

- Na początku było intensywnie, bo jeszcze przed podpisaniem kontraktu były badania oraz trzeba było załatwić wszelkie formalności. Na pewno było pełno wrażeń, ale jestem bardzo zadowolony, że to wszystko zakończyło się pozytywnie. Na pierwszy rzut oka widać, że pracownicy są zżyci i identyfikują się z klubem. Są pomocni oraz otwarci, co ułatwiło mi funkcjonowanie w tych pierwszych dniach. Mam same pozytywne odczucia. To samo tyczy się treningów. Odbyłem ich zaledwie kilka, więc można powiedzieć, że wszystkiego się jeszcze uczę i do wszystkiego przyzwyczajam. Wiadomo, że każdy ma swój schemat pracy i jest to dla mnie nowe, ale jestem otwarty na nowe doświadczenia.

W związku z transferem musiałeś się przeprowadzić...
- Tak, to prawda. Pochodzę z okolic Kielc, więc muszę się przeprowadzić. To jest jeszcze w toku, bo dopiero zacząłem szukać i jeszcze nie znalazłem nic, co by mnie interesowało na tyle, aby tam zamieszkać. W Gliwicach odwiedziłem już kilka miejsc i muszę powiedzieć, że kilka z nich jest ładnych, między innymi kamienice. Wszystko dobrze wygląda.

Piast musi mierzyć się z kontuzjami, co może przyspieszyć twój debiut, bo już zaledwie kilka dni po transferze znalazłeś się w kadrze meczowej. Jak zapatrujesz się na taką sytuację zespołu?
- Kontuzje nie są niczym pozytywnym zarówno dla samego zawodnika, jak i klubu, bo trzeba coś zmieniać czy przestawiać. To jest też nieodłączny element piłki, ale oby tych urazów było jak najmniej. Co do mojej sytuacji - nie mam żadnych zaległości fizycznych, więc to znalezienie się w kadrze meczowej i ewentualne wejście z ławki, nie byłoby problemem. Nie potrzebuję kilku tygodni, żeby dojść do siebie, bo cały czas byłem w treningu. Teraz nie pozostaje nic innego, jak trenować na pełnych obrotach i jak zdrowie dopisze, to będzie dobrze.

Czyli jedyne, czego ci brakuje to rytmu meczowego i spotkań o stawkę?
- Dokładnie. To jest jedyny brakujący element, ale tak naprawdę najważniejszy. Można cały czas trenować, ale żaden trening nie zastąpi meczu. Zawodnik w rytmie meczowym jest pewniejszy siebie i inaczej zachowuje się na boisku. Każdy piłkarz tego potrzebuje.

Spokojnie można nazwać cię doświadczonym piłkarzem. Przy regularnych występach już niebawem będziesz mieć 200 meczów w Ekstraklasie na swoim koncie...
- Pamiętam swój 100. mecz i to był dla mnie miły jubileusz. Taka liczba o czymś świadczy, ale głównie zależy mi na jakości. Chcę, aby te występy były jak najlepsze. To jest dla mnie ważniejsze niż ich liczba.

Przed pięcioma laty wyjeżdżałeś do Anglii i byłeś wyróżniającym się piłkarzem na swojej pozycji w lidze. Jakbyś mógł porównać dyspozycję tamtego Piotra Malarczyka z tym obecnym?
- Forma fizyczna jest zbliżona. Nie mam żadnych zaległości i czuję się bardzo dobrze. W tym momencie musimy wrócić do tych minut na boisku... Wyjeżdżałem do Anglii po rozegraniu dwóch pełnych sezonów. Byłem podstawowym zawodnikiem i kapitanem Korony, więc to jest ta różnica. Wierzę, że jak złapie te minuty, a forma fizyczna będzie dopisywała, to jestem w stanie grać na naprawdę wysokim poziomie.

Jak wiele obiecywałeś sobie po wylocie do Anglii?
- Każdy w życiu potrzebuje jakiegoś celu, do którego dąży. Ja byłem bardzo zadowolony, że tam trafiłem, bo pytając kolegów, większość zawodników stwierdziła, że chciałaby grać w Anglii. Piłka w tym kraju jest traktowana w wyjątkowy sposób, a mentalność ludzi pracujących w klubie i kibiców jest niesamowita. Do tego dochodzi poziom, który mimo że, to było zaplecze Premier League, to jest on naprawdę wysoki. Wyjechałem z założeniem, aby dać z siebie wszystko i zostać tam jak najdłużej. Życie zweryfikowało to jednak inaczej. Może zabrakło cierpliwości, ale czasu nie da się cofnąć. Teraz jestem mądrzejszy o te doświadczenia.

Ale chyba nie można też powiedzieć, że ten czas był czasem straconym. Gra obronna w Championship jest chyba twardsza niż w samej Premier League...
- Tak, to prawda. W Championship jest dużo więcej walki i większa intensywność. Może trochę kosztem taktyki, ale czasami jak mecz się otworzy, to sytuacja przenosi się z jednego pola karnego na drugie. Robi się też tam duże transfery, płacąc czasem 10-15 milionów funtów za zawodnika, a to musi robić wrażenie. W Premier League jest zupełnie inna kultura gry i sposób rozegrania.

Poprzez ten pobyt dało się coś sportowo zyskać?
- Na pewno. Starałem się z tego wyciągnąć jak najwięcej. Doświadczyłem gry w innym kraju, a wielu zawodników chce wyjechać zagranicę, ale może się tylko domyślać, jak to dokładnie wygląda. Ja przekonałem się na własnej skórze, ile trzeba pracować, trenować i jak mogą wyglądać spotkania na najwyższym poziomie.

Powiedziałeś już o mentalności ludzi, ale jak mógłbyś porównać ich infrastrukturę z naszą?
- W tym przypadku musielibyśmy spojrzeć na poszczególne kluby indywidualnie. Jeśli chodzi o Ipswich, to mają tam swój ośrodek treningowy. Tam mieliśmy wszystko na najwyższym poziomie. Do naszej dyspozycji była odnowa biologiczna, grupa fizjoterapeutów i lekarze, którzy dbali o zawodników pierwszej drużyny. Klub miał swoich kucharzy, a po treningach mieliśmy do dyspozycji stołówkę, gdzie jedliśmy obiady. Do tego oczywiście siłownia i kompleks pełnowymiarowych boisk. Drużyna U-21 i grupy młodzieżowe trenowały na osobnych boiskach, ale w razie potrzeby mogliśmy z nich korzystać. Nie brakowało nam niczego.

Niektórym klubom w Polsce dużo do tego brakuje...
- Tak, ale wszystko się rozwija i idzie w dobrym kierunku. W Polsce jest inny klimat... W Anglii tylko raz mieliśmy potrzebę skorzystania z boiska ze sztuczną nawierzchnią, a tutaj są one bardziej potrzebne. Zimą robi się problem, bo przez bardzo niskie temperatury nie da się utrzymać murawy na najwyższym poziomie. W Polsce wszystko powoli się zmienia i coraz więcej klubów rozwija swoje bazy treningowe.

Po angielskiej przygodzie wróciłeś do Polski. Twój powrót można nazwać trudnym? Jak ty do tego podchodzisz?
- Na początku była Cracovia, gdzie jak byłem zdrowy, to grałem. Przytrafiły mi się dwie czy trzy kontuzje, które wybiły z rytmu. Nie da się przeskoczyć pewnych rzeczy, jak się pauzuje kilka tygodni. Nie można od razu wrócić do pełnej dyspozycji, ponieważ pewne rzeczy trzeba po prostu nadrobić. Ostatni okres w Kielcach nie był najlepszy. Brakowało mi minut na boisku... Dawałem z siebie wszystko na treningach i zasłużyłem na więcej występów, ale nie ja podejmowałem decyzję.

Na to, że dany zawodnik nie gra składa się wiele czynników. Jak to dokładnie wytłumaczyć?
- Takie pytanie należy zadawać zarówno zawodnikom, jak i trenerom. To prawda, że to zależy od wielu czynników i nie da się tego jednoznacznie stwierdzić. Jeśli chodzi o mnie, to nie czułem się słabszy i w moim odczuciu zapracowałem na więcej minut, ale taka była sytuacja. Trudno mi szukać głębszych przyczyn. Wcześniej wiele razy się nad tym zastanawiałem, ale wiem, że to nic nie daje. Można było rozmawiać na ten temat, ale nic to nie wyjaśniało.

Sportowo zdążyliśmy cię już trochę poznać, ale jakim jesteś człowiekiem?
- Nie jestem wodzirejem szatni, ale potrafię dbać o atmosferę, bo to też jest ważne. W Kielcach to drużyna wybrała mnie kapitanem, więc to o czymś świadczy. Zespół mi ufał i liczył się z moim zdaniem, mimo tego, że w składzie byli zawodnicy z większym stażem. Generalnie jestem spokojnym człowiekiem i lubię ciszę, ale reaguję jednak wtedy, kiedy pewne granice są przekroczone. Mam wtedy swoje zdanie i potrafię je pokazać. Może nie wszyscy oglądali, ale to można było zobaczyć w kulisach Korony, kiedy w Gliwicach Piast zlał nas 4-0... To był taki skrajny moment, który u mnie zdarza się bardzo rzadko. Jeśli jednak się pojawia, to zazwyczaj taką sytuację staram się rozwiązać w czterech ścianach, bo nie jestem typem człowieka, który będzie coś robił pod publiczkę i przed kamerą. Takie sprawy wolę wyjaśnić w prywatności.

Najbliżej w szatni z pewnością jest ci do Bartosza Rymaniaka, a jak zawiązuje się porozumienia z pozostałymi chłopakami?
- Nie mam z tym większego problemu, bo jestem na tyle otwartą i kontaktową osobą. Może nie jak Bartek, który jest chyba ewenementem w tej dziedzinie. Znam się też z Kubą Czerwińskim, z którym grałem z młodzieżowej reprezentacji Polski. Część chłopaków znam oczywiście z boiska, bo już kilka dobrych lat gram w Ekstraklasie. Ten kontakt może nie jest bezpośredni, ale łatwiej później znaleźć nić porozumienia.

Piłkarze, którzy trafiają do Piasta dość szybko charakteryzują szatnie w ten sposób, że każdy ma ze sobą coś wspólnego. To nie jest tak, że po treningach i meczach każdy idzie w swoją stronę, ale te relacje się tak zazębiają, że zawodnicy nawet jeżdżą wspólnie na wakacje. Zdążyłeś już coś takiego zauważyć?
- Tak. Widać, że taka jest szatnia Piasta. Oczywiście z jednym rozmawia się więcej, a z drugim mniej, ale szatnia jest na tyle duża, że trudno o sytuacje, w której wszyscy siedzą w kółku i rozmawiają. Zawodnicy są zżyci, a to poczucie jedności jest bardzo ważne w osiągnięciu dobrych wyników.

Czego o Tobie mogą się jeszcze dowiedzieć gliwiccy kibice a czego dotychczas nie opowiedziałeś w żadnym wywiadzie?
- Jestem trochę zaskoczony tym pytaniem. (śmiech) Trudno mi tak na szybko coś wykombinować. Mogę jedynie powiedzieć, że bardzo się cieszę z przyjścia do Piasta. Chciałbym, aby kibice trzymali kciuki zarówno za mnie, jak i całą drużynę w tym sezonie. Miasto jest bardzo ładne, więc chętnie je poznam oraz spotkam się z ludźmi.

Biuro Prasowe
GKS Piast SA