Konczkowski: Wiara i modlitwa bardzo mi pomogły

04
lut

- Kościół dał mi możliwość spokojnej modlitwy i bez udziału innych osób mogłem przemyśleć sytuację i znaleźć właściwą dla siebie drogę. Wydaje mi się, że to mi bardzo pomogło - przyznał Martin Konczkowski, który w szczerej rozmowie opowiedział o wierze i o tym, jak bardzo jest ona ważna w jego życiu.

Zauważyłem, że przeżegnałeś się, gdy przejeżdżaliśmy koło kościoła. Pochodzisz z wierzącej rodziny?

- Tak, pochodzę z wierzącej rodziny. Na Śląsku większość rodzin jest mocno religijnych, u mnie było tak samo. Od kiedy pamiętam, chodziłem do kościoła. Jestem praktykującym katolikiem także staram się chodzić na msze, nawet wtedy, jak w weekendy mamy mecze.

Byłeś kiedyś ministrantem?
- Nie, chociaż był taki pomysł. Chciałem nim być, ale czas mi na to nie pozwalał, bo miałem szkołę i treningi. Do tego dochodziła nauka w domu, więc praktycznie cały dzień miałem zajęty.

Opowiedz proszę o swojej rodzinie.
- Moja rodzina jest stosunkowo mała. Mam siostrę, która jest cztery lata starsza. Ona jest już po ślubie, ja jeszcze przed. (śmiech) Tata jest emerytowanym górnikiem, a mama zajmowała się domem. W śląskich rodzinach tak bywało, że jeżeli ojciec był górnikiem, to mama zazwyczaj przejmowała wszystkie obowiązki domowe i zajmowała się dziećmi.

To kiedy twój ślub?
- Niedługo, za półtorej roku.

Narzeczona także pochodzi ze Śląska?
- Tak, też jest z Rudy Śląskiej, a dokładniej z Halemby. Ja z Bykowiny, więc dzieliły nas może cztery kilometry.

Wracając do wiary - wszyscy w rodzinie chodzili do kościoła?
- Tak, wszyscy. Pamiętam, że jak byłem mały to wspólnie chodziliśmy na mszę, którą odprawiano o godzinie 11. Gdy byłem starszy, to wybierałem taką mszę, której godzina mi najbardziej pasowała. Zawsze stawałem z tyłu... Byłem wstydliwy i nie chciałem podejść do przodu, bo bałem się, że zrobię jakąś gafę. (śmiech) Myślę, że jak byłem młody, to tego nie rozumiałem i podchodziłem do tego jak do innych obowiązków. W niedzielę standardowo trzeba było się ładnie ubrać i pójść do kościoła. Często zdarzało się, że nie chciałem iść na mszę, bo np. coś leciało w telewizji... Mama jednak kazała mi to robić. Później zacząłem bardziej się nad tym zastanawiać, mocniej wierzyć i sam od siebie wybierałem się na mszę. Modliłem się za siebie, rodzinę i szczęście w piłce. Praktycznie po każdym meczu, gdy szedłem do kościoła, to starałem się pomodlić i podziękować za to, że zdrowie dopisało i udało mi się go dokończyć bez kontuzji. To jest w piłce najważniejsze. Od początku mojej przygody w Ekstraklasie miałem tylko jedną dłuższą kontuzję, w której przez naderwany mięsień łydki nie grałem około trzy miesiące. Oprócz tego zdarzały się również drobne urazy, ale w ostatnich latach praktycznie w ogóle nie musiałem pauzować.

Czyli modlitwa pomogła?
- Myślę, że zostałem wysłuchany, a w pewnym stopniu pomogło w tym moje prowadzenie się. Kościół to jest takie miejsce, w którym w spokoju można pomyśleć nad swoim życiem i przyszłością. Było kilka cięższych momentów, takich jak ten w Młodej Ekstraklasie, gdy myślałem, że się nie przebiję... Mocno zastanawiałem się, co dalej zrobić. Mogłem zostać i walczyć albo po prostu zmienić klub. Było ciężko. Kościół dał mi możliwość spokojnej modlitwy i bez udziału innych osób mogłem przemyśleć sytuację i znaleźć właściwą dla siebie drogę. Wydaje mi się, że to mi wtedy bardzo pomogło. Jestem spokojnym człowiekiem i staram się nie rzucać w oczy. Wolę stać z boku... To wyszło z domu, ale możliwe, że mogło to zostać również ukształtowane przez wiarę. W kościele człowiek ma spokój i ma szansę przemyśleć wiele rzeczy, więc może znalazło to swoje przełożenie.

Na co dzień starasz się myśleć o Bogu?
- Mam różaniec, który dostałem od mojego kolegi. Jest on wyjątkowy, bo został poświęcony przez Jana Pawła II. Przed każdym meczem i treningiem wykonuje znak krzyża. Robię też tak przed długimi podróżami.

Dzisiejsze czasy raczej nie sprzyjają wierze... W piłce nożnej chyba rzadko można spotkać osoby wierzące?
- Zgadzam się. Jest coraz mniej osób wierzących i praktykujących... Nie wiem skąd, to się bierze. Jestem człowiekiem, który nie wtrąca się nikomu w sprawy wiary. Jeśli ktoś nie chce iść do kościoła, to nie mam z tym problemu. Patrzę na siebie, bo wiem, że mnie to pomaga, więc staram się to robić.

Jak sobie radzisz z niedzielami, w które nie masz możliwości pójścia do kościoła?
- Na zgrupowaniu w Hiszpanii nie ma możliwości pójścia na mszę... Pewien ksiądz powiedział mi kiedyś, że to nie jest grzech, jeśli nie mogę pojawić się w kościele z powodu meczu lub treningu. Odbyliśmy bardzo miłą rozmowę i muszę powiedzieć, że lubiłem później jego msze, bo widać było, że wkładał to całe swoje serce.

Czym się zajmujesz w wolnych chwilach na zgrupowaniu?
- Na obóz przyjechaliśmy głównie pracować, więc mamy po dwa treningi dziennie. Staram się też dużo odpoczywać i jak najdłużej spać. Zazwyczaj przed i po każdym treningu chodzimy z Olkiem na siłownię, a w wolnych chwilach przeglądam internet, rozmawiam z narzeczoną i tak mija czas między ciężką pracą.

Chciałem również spytać o kwestie twojego przyjścia do Piasta. Miałeś inne oferty? Długo się zastanawiałeś nad podpisaniem kontraktu?
- Były oferty, ale nie chciałbym zdradzać z jakich klubów. To była raczej szybka decyzja. Pamiętam, że zakończył się sezon, a dwa lub trzy dni później odezwał się Piast, który zaczął prowadzić rozmowy z moim menadżerem. Byłem wtedy na wakacjach i jak wróciłem, to na drugi dzień mogłem przejść testy medyczne oraz podpisać kontrakt.

Jak wcześniej postrzegałeś Piasta?
- Piast to poukładany klub, w którym organizacja jest na dobrym poziomie. Pracuje w nim bardzo dużo sympatycznych ludzi i są tutaj dobre warunki do trenowania, a myślę, że w moim zawodzie to jest najważniejsze. Jak grałem w Ruchu i spotykaliśmy się z Piastem to te mecze traktowałem, jako bardzo ważne derby Śląska.

Pewnie na korzyść w podjęciu decyzji przemawiała również lokalizacja, bo nie musiałeś się przeprowadzać, prawda?
- No tak, to duży plus. Mieszkam 20 kilometrów od stadionu, więc po dwudziestu minutach jestem już w klubie. Żyję na Śląsku od małego, więc znam okolice i sąsiadów, a to także spory pozytyw.

Biuro Prasowe
GKS Piast SA