Felix: Nie powinno się udawać twardziela
- Nie bywam wylewny w błahych sprawach, ale zdarzają się sytuacje, kiedy łzy napływają do oczu. Jestem wrażliwy, ale to nie jest nic wstydliwego. Nie powinno się udawać twardziela, który nie pokazuje emocji - mówił w obszernej rozmowie z nami Jorge Felix, który już w pierwszym roku swojego pobytu w Polsce sięgnął razem z drużyną po mistrzostwo. Poznajcie bliżej ofensywnego pomocnika Piasta Gliwice.
Mama jest dla Ciebie menadżerem? Często z nią rozmawiasz… tak też było kiedy zapadała decyzja Komisji Ligi.
- Menadżerem nie jest, ale ponieważ nie mam ani taty ani brata, to nie ukrywam, że bardzo często korzystam z rad mamy. Często konsultuję się z nią i proszę o pomoc, kiedy mam wątpliwości. Kiedy stałem przed wyborem, czy przyjeżdżać do Polski, mama na początku była przeciwna i chciała czegoś bardziej stabilnego dla mnie. Mówiła, że w piłce jest dobrze, kiedy ci się powodzi i odnosisz sukcesy, a później kiedy przegrywasz już tak dobrze nie jest. Teraz, po mistrzostwie jest zachwycona, że się tu znalazłem. Jak tylko tutaj przyjeżdża, to chodzi na mecze oraz śledzi wszystko, co dotyczy mnie i Piasta.
Słowo menadżer było użyte w formie żartobliwej, ale potwierdzasz, że mama jest tą pierwszą osobą, której się zwierzasz i z którą dzielisz się emocjami, jakie przeżywasz tutaj żyjąc w Polsce?
- Tak, mama i dziewczyna to są dwie najbliższe mi kobiety. Jeżeli jest jakiś przykry problem, to wolę porozmawiać o tym z dziewczyną, żeby nie smucić mamy, a z kolei jeśli jest jakaś wesoła nowina, to pierwsze, co robię, to dzwonię do mamy i mówię dokładnie, co się wydarzyło.
Podobnie było przy sprawie z nałożeniem na ciebie kary pauzy trzech meczów?
- Zgadza się. Początkowo zadzwoniłem szczęśliwy, że kara jest łagodna, a kiedy okazało się, że jednak przerwa będzie dłuższa, wolałem już tylko wysłać sms-a. (śmiech)
Kara dyskwalifikacji, jaka została na ciebie nałożona po meczu z Zagłębiem Lubin i faulu na Alanie Czerwińskim… byłeś blisko drużyny, ale nie mogłeś jej pomóc na boisku. Jak się czułeś w takiej sytuacji?
- Przede wszystkim w tej sytuacji miałem ogromne poczucie bezradności. Mimo wielkich chęci pomocy drużynie, niewiele mogłem zrobić. Chciałem zagrzewać chłopaków do walki, udzielać im wsparcia, ale mogłem to robić jedynie poza boiskiem. Mogłem bardziej wspierać Gerarda, który wszedł na moją pozycję. Na początku myślałem, że otrzymam jeden mecz kary, ale być wykluczonym na trzy tak bardzo ważne spotkania? Kiedy się o tym dowiedziałem, byłem totalnie zniechęcony i zrezygnowany. Każdy z zawodników chce grać, dodatkowo jest duża rywalizacja i to było dla mnie bardzo trudne przeżycie i chyba najgorszy moment. Była też w tym wszystkim taka pozytywna sportowa złość i zazdrość, że inni grają a ja muszę czekać, ale taka jest piłka i musiałem to przeżyć.
To była pierwsza taka dyskwalifikacja w twojej karierze?
- To druga moja bezpośrednia czerwona kartka w karierze. Pierwszą otrzymałem, kiedy grałem jeszcze w Hiszpanii. Wyskoczyłem do główki a zawodnik, który był razem ze mną w powietrzu został trafiony łokciem w głowę. Nie było ruchu ręką z mojej strony, ale usłyszałem tylko, że tak nie można grać i musiałem zejść z boiska. To był jedyny raz i nie mogłem zagrać w kolejnym meczu. Przymusową pauzę miałem jeszcze za pięć żółtych kartek, bo za tyle jest karany jest zawodnik w lidze hiszpańskiej.
Większe nerwy i emocje są na placu gry czy na trybunach?
- Zdecydowanie większe nerwy są, kiedy jesteś na trybunie, ponieważ obserwujesz to wszystko z daleka, widzisz chłopaków grających i czujesz nawet taki odruch, że chcesz kopnąć tę piłkę za kogoś. Jako piłkarz czujesz to, przeżywasz i łapiesz moment, kiedy najlepiej podać czy uderzyć mocno. Natomiast na boisku odczuwasz to zupełnie inaczej, bo koncentrujesz się wyłącznie na grze. Kiedy oglądałem z trybun ten ważny mecz z Legią w Warszawie, bardzo mocno to przeżywałem. Siedziałem razem ze swoją dziewczyną oraz partnerką Patryka Dziczka i nie mogłem powstrzymać emocji. Przez to teraz dokładnie wiem, co muszą czuć kibice, kiedy są nerwy, a drużyna strzela lub traci gola w ostatnich minutach. To musi być straszne. Na pewno niejeden kibic traci rok życia przeżywając na stadionach takie nerwy.
A propos trybun… poczułeś na własnej skórze atmosferę dochodzącą z „młyna” czyli sektora tych najbardziej zagorzałych kibiców… Jak ci się podobało?
- Nigdy wcześniej nie przeżywałem czegoś takiego. Nawet, kiedy grałem w drużynach Atletico nie miałem okazji być na trybunie razem z kibicami. Przy Okrzei to było coś wyjątkowego i niesamowitego. Cieszę się, że Dziku był tam razem ze mną, bo trochę się wstydziłem i obawiałem się czy dobrze wykonam przyśpiewki, bo jeszcze nie znam dobrze polskiego, więc nie wiedziałem jakie będą reakcje i jak przyjmą mnie kibice. Obecność Patryka dodała mi animuszu. Atmosfera była wyjątkowa. Zapamiętałem tę najłatwiejszą piosenkę, czyli „Sialalala GKS Piast”. Jestem wdzięczny, że na własnej skórze mogłem przekonać się i poznać drugą stronę przeżywania meczów.
W materiałach klubowej telewizji było widać, że kiedy szedłeś w stronę „młyna” przeżywałeś stres. Ogólnie chyba jesteś emocjonalnym chłopakiem, który nie kryje się z tym, co czuje, prawda?
- Generalnie jestem osobą wrażliwą i to jest normalne dla mnie. Nie bywam wylewny w błahych sprawach, ale kiedy sytuacja jest poważna… kiedy na przykład awansowaliśmy ze swoim zespołem do play-offów, albo przegraliśmy ważny mecz, to zdarza się, że łzy napływają do oczu. Potrafię się też wzruszyć, kiedy oglądam naprawdę dobry film. Nie jest to nic wstydliwego. Nie powinno się udawać twardziela, który nie pokazuje emocji. Nie mam problemów, żeby przyznawać się do swoich uczuć. Przypominam sobie, że kiedy grałem w Lleidzie otrzymałem list od kibiców z podziękowaniem za moją grę w tym klubie. Było to dla mnie poruszające do takiego stopnia, że nie mogłem doczytać tego listu do końca. Być może mamy taką mentalność. Carles Marc Martinez, z którym miałem okazję grać w Getafe również był taką osobą, która nie kryła emocji. To naturalne.
Więcej jest zawodników, którzy nie pokazują emocji na zewnątrz?
- Są i tacy i tacy. Nie dzieliłbym tego na takie kategorie. W szatni są osoby, które ukrywają swoje emocje, są ze stali lub skały i niczego po nich nie widać, a są tacy, którzy podobnie jak ja, są wrażliwi i nie wstydzą się tego.
To naturalna cecha Hiszpanów. Zarówno od Badii jak i od ciebie biją proste komunikaty. Nie pozostawiacie wątpliwości jeśli chodzi o treść oraz intencje…
- Dla nas liczą się proste sytuacje, jeden do jednego, bo czarne jest czarne a białe jest białe. Mówimy wprost to, o co nam chodzi. Myślę, że nie mamy potrzeby niczego ukrywać.
Opowiedz proszę o swojej rodzinie, mieście, gdzie się wychowywałeś. Co pamiętasz z tych najmłodszych lat…
- Dorastałem w bardzo spokojnej dzielnicy, innej niż na przykład ta, gdzie dorastał Ruben Jurado. Bardzo miło wspominam swoje rodzinne strony. Kiedy mama pracowała, to często zostawałem z babcią, dziadkiem lub wujkiem, z którym razem z kolegami graliśmy w piłkę. Generalnie dużo czasu spędzałem na dworze właśnie biegając, bawiąc się… To najbardziej utkwiło mi w pamięci.
Miałeś liczne rodzeństwo, kuzynostwo? Jak ważna w tych młodzieńczych latach była piłka nożna?
- Miałem tylko jednego kuzyna. Teraz to grono jest liczniejsze, ale są to głównie dziesięciolatkowie, więc jeszcze mali chłopcy. Piłka nożna towarzyszyła mi niemal przez cały czas. Na każdej przerwie kopaliśmy piłkę, a po szkole miałem specjalne zajęcia dodatkowe. Nigdy nie było dla mnie tej piłki za dużo. Kiedy wracałem do domu, może nie miałem obklejonego pokoju plakatami, ale było tam wiele moich nagród i tam również grałem. Mama często mnie goniła i krzyczała po mnie, że obojętnie jak miękką piłką uderzasz, to i tak udaje się poniszczyć rzeczy.
Swoją zawodową przygodę z futbolem rozpocząłeś w szkółce Atletico Madryt… Z kim przyszło ci trenować? Która z osób z tamtej grupy dzisiaj jest największą gwiazdą?
- Miałem okazję trenować z Kunem Aguero, Diego Forlanem, Diego Costą, Koke, De Geę, Saulem. Już sama możliwość pracy z tymi piłkarzami ma ogromną wartość, to zupełnie inny świat. Oni wszystko robią szybciej. W małych gierkach, kiedy dostajesz piłkę, musisz od razu odgrywać, bo momentalnie masz doskok i pressing, zawahasz się, to już tej piłki nie masz. Ta gra jest na zupełnie innym poziomie jakości i intensywności. Trenowanie z nimi to było coś niesamowitego, coś niezwykle przydatnego i dającego wiele korzyści.
Kogo byś wyróżnił?
- Aguero bez wątpienia był największą gwiazdą z tej grupy zawodników. On potrafił wygrać mecz w pojedynkę. Nie wiedziałeś co zrobić, to podawałeś do niego, on robił przewagę i dawał zwycięstwo. Bardzo pozytywny człowiek również poza boiskiem. Wszystkich traktował na równi. Z Diego Forlanem nie trenowałem zbyt długo, a Diego Costa jest zawodnikiem jakby z chipem w głowie, na boisku działa jak zaprogramowany. Być może ma złą opinię ze względu na zachowania boiskowe, ale poza nim jest super osobą, zupełnie inną niż może się pozornie wydawać. Jest bardzo otwartym, pozytywnym i lubiącym żartować człowiekiem.
fot. arc. prywatne
Miałeś okazję zagrać mecz przeciwko Atletico Madryt. Jak go wspominasz?
- Tak, był to mecz w Pucharze Króla. Trafiliśmy z moim zespołem na wielkie Atletico. Cieszyłem się na to spotkanie również z tego względu, że mama mogła je zobaczyć oraz moją grę. Było to na tym wspaniałym, wielkim stadionie Wanda Metropolitano. Byli tam też moi koledzy. Dostaliśmy tam cztery bramki, ale to nic, ponieważ nigdy nie zapomnę tego doświadczenia i tych wrażeń. Zagranie przeciwko takim gwiazdom było dla mnie czymś niesamowitym, czymś nie do zapomnienia.
Byłeś bliski zdobycia gola w tym spotkaniu…
- Mój kolega z zespołu Getafe Moya był pewny, że po moim uderzeniu padnie bramka. Ja też tak myślałem... Już widziałem piłkę w bramce, ale ona odbiła się od słupka i wróciła pod nogi.
Przed tobą byli w Gliwicach także inni Hiszpanie, między innymi Ruben Jurado. On uczęszczał do szkółki Sevilli i trenował na przykład z Sergio Ramosem. Chcę cię zapytać - jaka cecha okazuje się być kluczowa dla kariery piłkarza? Jeden musi próbować swoich sił i ogrywać się w trzeciej lidze, a później szukać szansy za granicą, a drugi wybija się i gra w Realu Madryt przez lata.
- Czasami o wszystkim decyduje jeden moment. Ważny jest też element szczęścia. W parze ze sobą muszą iść praca i szczęście. W przypadku Sergio Ramosa musiało być podobnie, trafił idealnie w moment, kiedy przyszli obserwatorzy oglądać jego występ, a on rozegrał tego dnia fantastyczne zawody. Wykorzystał swoją szansę, bo wpadł w oko, a następnie wykazywał się pracowitością i troską o siebie. Zawodnik musi o siebie dbać. Nie może iść na imprezę, jeść byle czego, bo potem nie jest w stanie dać z siebie tego, co ma najlepsze, czuje się źle, a ciało i organizm nie pracują tak dobrze. Dlatego bardzo ważne jest wyczuć odpowiedni czas, bo może być tak, że pociąg do kariery na stację podstawi się tylko raz. Kiedy nie zdążysz wsiąść, tracisz szansę. Nie wolno pozwolić ci, żeby ten pociąg odjechał bez ciebie.
Jak było w twoim przypadku? Czegoś zabrakło?
- Mój moment był, kiedy trenowałem w Getafe. Byłem bardzo blisko pierwszej drużyny, grałem bardzo dobrze w rezerwach. Wtedy właśnie czułem, że jest możliwość i stoi przede mną szansa, aby zrobić wielki krok naprzód. Faktycznie czegoś musiało zabraknąć, być może był to brak doświadczenia lub za mała pewność siebie. Potem przytrafiło się kilka słabszych meczów, zainteresowanie ze strony obserwujących powoli wygasało i przestali się już ze mną kontaktować, przez co szansa na awans nieco się oddaliła. Ale widocznie tak musiało być. Teraz jestem tutaj w Gliwicach i też nie mam powodów do narzekań, jestem bardzo szczęśliwy.
Hiszpanie bardzo nie lubią opuszczać swojego kraju prawda? Decyzja o transferze zagranicznym stanowi duży kłopot.
- Tak to prawda, Hiszpanie nie lubią wyjeżdżać z kraju za chlebem, ale coraz częściej się to dzieje. Ma to związek z kryzysem, jaki ma miejsce w Hiszpanii. Czasami jednak widać większą szansę na rozwój, więc niektórzy z tego powodu postanawiają wyjechać. To, co nas zatrzymuje to przede wszystkim jedzenie, pogoda, rodzina i bliscy. Trudno jest zostawić to wszystko. W Polsce jestem już od ponad roku, czuję się tu dobrze i nie wiem szczerze mówiąc, co będzie dalej.
Jesteś względem siebie bardzo wymagający, prawda?
- Tak, bardzo dużo od siebie wymagam. Sam narzucam sobie dodatkowe treningi i ćwiczenia na siłowni. Kiedy przegrywam, bardzo źle się z tym czuję. Po każdym meczu staram się przyjrzeć i zobaczyć, co zrobiłem źle. Staram się wyłapać popełnione błędy, chcę pracować nad tym, by one już się nie powtarzały. Próbuję wyeliminować mankamenty w swojej grze. O to chyba w tym wszystkim chodzi. Chcesz stawać się coraz lepszym, coraz lepiej grać, podnosić swoje umiejętności, wychwytywać błędy i wyciągać wnioski.
Mamy okazję obserwować cię nie tylko w meczach, ale także na treningach. Nie ma dla ciebie straconej piłki czy odpuszczonej akcji. Nawet jeśli to jest wewnętrzna gierka, to nie odstawiasz nogi…
- Taką jestem osobą. Jeśli dostrzegam jedną setną procentu szansy, żeby wygrać jakąś akcję, odebrać piłkę lub osiągnąć inną korzyść, to daję z siebie wszystko i idę do końca. Być może właśnie dostrzegają trenerzy. Kiedy nawet nie strzelam bramek, mam mniej asyst lub stracę piłkę, to może nadrabiam zaangażowaniem. Walka do samego końca w piłce jest moim zdaniem bardzo ważna.
Nawet jeśli to tylko trening, a naprzeciwko ciebie jest kolega z zespołu?
- Taką mam mentalność. Czasami też trenerzy namawiają, żeby trochę odpuścić, bo zbliża się ważny mecz, i żeby nie przesadzić, ale nie potrafię odpuścić. Z kolegami w szatni bardzo dobrze się rozumiemy, lubimy się, ale podczas treningu nie ma taryfy ulgowej i nie ma zmiłuj.
Skąd takie nastawienie i brak kompromisowości?
- Z tym się urodziłem i taki po prostu jestem. Mam taką mentalność, od środka coś mnie zmusza do mocnego działania i dawania z siebie stu procent. Starasz się ze wszystkich sił, żeby nie przegrać.
Podobno starasz się korygować nie tylko siebie, ale i wyłapujesz błędy u innych?
- Zdarza się, to prawda. Czasami, kiedy widzę u kogoś błędy w ustawieniu czy rozegraniu, to staram się przegadać temat, co można poprawić i co zmienić. Warunek jest taki, że wszyscy muszą się z tym zgodzić, aby ta zmiana została wprowadzona. Koniec końców, ostatnie zdanie i tak należy do trenera i jego zalecenia mamy wykonywać – w jaki sposób podchodzić do pressingu, z której strony zachodzić do krycia i w taki sposób to działa.
Trochę ryzykowne… nie każdy to lubi.
- Nie chodzi o to, żeby kogoś oceniać czy krytykować. Nikt nie chce zastępować trenera, ale po prostu przekazuję swoje spostrzeżenia, jeżeli widzę coś więcej. To działa też w drugą stronę. Jeśli ktoś mi zwróci uwagę, to nie widzę powodu do obrażania się, bo wiem, że to jest dla dobra drużyny. To bardziej chodzi o dawanie wskazówek niż krytykowanie czy szydzenie. Sam często słyszę uwagi od Mikkela Kirkeskova, który mnie przestawia. Stoi za mną, więc widzi więcej i podpowiada, którą strefę lepiej przykryć lub w jaki sposób zająć pozycję.
Jak wyglądało podjęcie decyzji o przylocie do Polski? Długo się zastanawiałeś? Co cię przekonało?
- Było wiele propozycji. Dużo było ofert z drugiej ligi hiszpańskiej… była też możliwość grania w Indiach, ale nie chciałem tam iść. O propozycji gry w Piaście rozmawiałem z Carlesem Marc, który grał w Piaście. On podał mi numer do Gerarda Badii i razem przekonali mnie o tym, że granie w Gliwicach może być dla mnie szansą. Postanowiłem to sprawdzić i na pewno nie żałuję podjętej decyzji. Nie była ona łatwa. Praktycznie przez większość swojej kariery nie opuszczałem Madrytu. Dopiero Lleida była taką pierwszą wyprawą i pierwszym przystankiem. Nie chciałem zmieniać za bardzo otoczenia, bo moim priorytetem było dokończenie studiów. Dopiero później była Polska i kolejny krok.
To był skok w nieznane? Podobno jeszcze w samochodzie, kiedy zostałeś odebrany z lotniska dopytywałeś na jakiej pozycji będziesz grać. Faktycznie taka sytuacja miała miejsce?
- Tak, ale chodziło bardziej o doprecyzowanie, niż o kłopot w odnalezieniu się. Występowałem na kilku pozycjach: jako skrzydłowy, na dziesiątce i nawet bardziej wysunięty, więc dopytywałem tylko o to, jakie oczekiwania i miejsce na boisku przewiduje dla mnie trener.
Patrząc na to jak się rozwinąłeś, na to jak zaczęły pojawiać się liczby przy twoim nazwisku oraz to jaki wynik wypracowujesz z Piastem to raczej nie żałujesz tego kroku?
- Nie mam cienia wątpliwości, że podjąłem słuszną decyzję. Nigdy wcześniej nie miałem możliwości zdobyć mistrzostwa i grać w europejskich pucharach. To był bardzo dobry wybór.
Co cię najbardziej pozytywnie zaskoczyło w Gliwicach? W mieście, w klubie oraz w życiu w Polsce…
- Zaskoczyli mnie ludzie. Spodziewałem się, że będzie tu społeczność nieco zimna, zamknięta, która nie dopuszcza do siebie kogoś nowego. Patrząc z zewnątrz tak mi się wydawało. Tymczasem wszyscy w Gliwicach okazali się życzliwi, otwarci, chętni do pomocy. „Sokół”, „Dziku” byli tymi, którzy najbardziej mi pomogli w tym pierwszym okresie. To z nimi złapałem najlepszy kontakt. Także poza klubem, co chwilę spotykam się z pozytywnymi reakcjami, zwłaszcza nasi kibice sami podchodzą, pozdrawiają, są bardzo mili… to wszystko jest bardzo sympatyczne. Gliwice są spokojniejsze w porównaniu z Madrytem, więc to jest największa różnica biorąc pod uwagę miasto… Bardzo do gustu przypadło mi polskie jedzenie. Ogólnie podoba mi się „polskość”, przywiązanie do barw, hymnu, duża rola tradycji, która widać, że jest dla Polaków czymś ważnym.
Kiedy w Polsce odbyłeś swoje pierwsze 3-4 jednostki treningowe z drużyną, ani razu nie wszedłeś na boisko. Dziwiłeś się o co chodzi i czy na pewno trafiłeś do drużyny piłkarskiej.
- Na początku czułem się dziwnie i zastanawiałem się czy trafiłem do właściwej sekcji, ponieważ było bardzo dużo zajęć na siłowni i dużo ćwiczeń. Upewniałem się u chłopaków czy faktycznie tak to ma wyglądać… Nie wiedziałem czy tak jest zawsze, jak wygląda system pracy i treningu, ale później do wszystkiego się przyzwyczaiłem, zrozumiałem co czemu służy. Kiedy zaczęły przychodzić efekty pracy, którą wykonywaliśmy na poprzednich etapach, zrozumiałem, że wszystko co robimy ma swój cel… nawet fikołki i przewroty czemuś służą, więc te wątpliwości były tylko na początku.
Kolejne zdziwienie jak wszedłeś do "dziadka" i piłka latała wysoko. W Hiszpanii gra się tylko po ziemi. Wtedy Badi powiedział ci - „witaj w Polsce".
- Tak, to było bardzo zabawne. Wszedłem do środka, „do dziadka” i ta piłka latała cały czas w górze. W Hiszpanii to jest raczej niespotykane, tam gra się cały czas po ziemi. Śmiałem się z tego, ale i do tego można było się przyzwyczaić.
Jak Polskę i Gliwice oceniają twoi najbliżsi?
- Moim bliskim bardzo się tutaj podoba. Widzą uroki tego miejsca i dostrzegają, że jest zadbane, są możliwości dobrze spędzać tutaj czas. Moja dziewczyna jest zachwycona za każdym razem, kiedy tutaj jest. Na zmianę przyjeżdża też moja mama z ciocią i kiedy tylko są w Polsce, to staram się zabierać swoich bliskich na jakieś wycieczki. Pokazałem im między innymi Kraków. Oni wszyscy wiedzą, że dobrze się tutaj czuję i kiedy wiedzą, że jestem szczęśliwy, tym bardziej są zachwyceni tym miejscem.
Co okazało się być najtrudniejsze?
- O większość rzeczy byłem spokojny. Spora w tym zasługa Gerarda Badii, który pomógł mi na przykład z mieszkaniem, kupnem samochodu. Początkowym problemem był język, ponieważ mój angielski był powodem do wstydu, a po polsku w ogóle nie mówiłem i nie rozumiałem, więc to była tak największa bariera. Na początku miałem jeszcze trudności z formalnościami. Było to związane z sytuacją mojego poprzedniego klubu. Kosztowało mnie to sporo nerwów, ale ostatecznie wszystko udało się rozwiązać i wszystko jest w porządku. Z językiem też jest nieustannie coraz lepiej.
Niedawno minął rok jak tutaj jesteś. Rozważasz zostać w Gliwicach na lata? Myślałeś już o swojej przyszłości?
- Jestem szczęśliwy i myślę, że jestem gotowy zostać tu na dłużej, nawet kilka lat. Mam jeszcze przez rok ważny kontrakt, a nie mogę wykluczać, że zostanę tu jeszcze trochę. Wydaje mi się, że inni też są zadowoleni z mojej obecności tutaj, dlatego jest bardzo dobrze. Przede wszystkim chciałbym dograć do końca swojej umowy, a później zobaczymy jaka będzie wola klubu i jakie będą opcje. Ja nie wykluczam pozostania tutaj jeszcze trochę czasu.
Czy zauważyłeś, że jesteś porównywany do Gerarda Badii? Jak to oceniasz?
- Porównywanie nie jest dla mnie problemem. Wydaje mi się, że tak jest, ale też nikt nie lubi być porównywany do kogoś innego. Dla mnie jest to obojętne. Zdaję sobie sprawę, że większość osób to robi. Pytają się jak długo zostanę w Polsce, czy tak długo jak Gerard, czy zostanę kapitanem i tak ważną postacią dla Piasta jak on i tak dalej. Nie można tego tak po prostu stwierdzić. Na pewno pod względem fizycznym jesteśmy do siebie podobni i zdarza się, że ludzie nas mylą ze sobą, ale kiedy się nas lepiej pozna, to oczywiście widać te różnice. Mówiąc jeszcze o podobieństwach, to obydwaj jesteśmy sympatycznymi i życzliwymi chłopakami, jesteśmy radośni, lubimy się wygłupiać, dlatego nie uciekniemy przed porównaniami, także jeśli chodzi o poziom piłkarski. Gramy na podobnej pozycji, ale znów jeśli wejdziemy w szczegóły to jesteśmy zupełnie różni. Gerard woli uciec do linii bocznej, zejść „na bandę”, jest lewonożny, ja z kolei mam wiodącą nogę prawą i raczej „łamię akcję” do środka boiska. Gerard ma bardzo dobre dośrodkowanie, więc notuje dużo asyst, ma świetne czucie piłki, ja nigdy tak dobrze nie podam jak on. Mi może łatwiej przychodzi wykańczanie akcji i zdobywanie goli, mam więcej szczęścia jeśli chodzi o strzelanie bramek. Tych różnic można wymienić znacznie więcej. Chociażby ta sytuacja z bramką przeciwko Legii Warszawa przy Łazienkowskiej. Nie sądzę, żebym był w stanie uderzyć w taki sposób. Gerard znakomicie strzela z woleja, ja musiałbym sobie najpierw piłkę przyjąć, ustawić i dopiero strzelić. Badi jest dużo bardziej medialny, wiedzie prym w tej kwestii, ja raczej trzymam się z boku.
Ale nie boisz się występować? Kilka produkcji z twoim udziałem zrobiło furorę w mediach społecznościowych…
- To większa zasługa pracowników klubu. Jeśli chodzi o udział w nagraniach, akcjach marketingowych to nie mam z tym problemu. Zarówno ja, Gerard, a wcześniej Joel Valencia, mamy taki luz. Lubimy swobodę i to jest dla nas naturalne cieszyć się, żartować. Świetnie, że ten klip zapowiadający mecz z Wisłą Płock cieszył się taka popularnością oraz pobił rekordy lajków i retwettów. Na początku trochę się wstydziłem, bo bałem się swojego polskiego, ale wyszło całkiem zabawnie. W tej kreacji wiele osób mnie nie poznało, nawet moi znajomi. Swojej mamie musiałem wytłumaczyć czemu na tym nagraniu byłem taki wkurzony i musiałem wszystko wyjaśnić. Inna rzecz, że zawodnik, który poza dobrą grą na boisku dodatkowo udziela się medialnie, to pozwala mu być odbieranym jeszcze lepiej wśród kibiców. Oczywiście nie jest to regułą… Sergio Busquets czy Anders Iniesta w ogóle się nie udzielają w ten sposób, a są znakomitymi zawodnikami. Z drugiej strony Mario Ballotelli jest dobrym piłkarzem, ale w mediach jest go za dużo. Ale z całą pewnością medialność wpływa na postrzeganie zawodnika i jego ocenę.
Co robisz poza piłką nożną? Studiujesz ekonomię?
- Poza piłką nożną lubię grać również w tenisa. Staram się w miarę możliwości dużo czytać. Teraz są to głównie rozmówki po polsku i w języku angielskim. Interesuję się również ekonomią, dlatego czytam też książki z tej kategorii. W swoim telefonie mam aplikację, która pozwala mi sprawdzać notowania na giełdzie. Bywam aktywny na giełdzie i trochę inwestuję. Zdarza mi się notować zyski, sprawdzam kursy, stawki. Poza tym śledzę media społecznościowe, używam Instagrama oraz Twittera, by sprawdzać co się dzieje wśród moich znajomych, a z najbliższymi porozumiewam się przy pomocy Whatsappa.
Skąd takie zainteresowanie?
- Od najmłodszych lat lubiłem matematykę. Moja mama także pracowała na stanowisku zbliżonym do maklera. Kupno, sprzedaż to było to, czym się zajmowała. Można więc powiedzieć, że niejako odziedziczyłem tę pasję do liczenia i cyferek.
Podobno lubisz podróżować?
- Tak, zdecydowanie bardziej wolę pieniądze przeznaczyć na podróże niż na przykład wydać je na samochód. Lubię zwiedzać i poznawać nowe miejsca. Mogę powiedzieć, że zwiedziłem cały swój kraj, a nie każdy Hiszpan może się pochwalić takim osiągnięciem. Powoli teraz przemierzam Polskę wzdłuż i wszerz. Byłem już w większych miastach jak Wrocław, Poznań, Gdańsk, a kilka razy byłem już w Warszawie i Krakowie. Czekam jeszcze, żeby zobaczyć Zakopane, ale obawiam się zimna, więc jeszcze tego nie dokonałem.
Czas urlopu, wakacje spędziłeś aż za ocean. Czego tam szukałeś?
- Tak zgadza się, wraz z dziewczyną wyleciałem do Stanów Zjednoczonych. To od dawna było moje marzenie poznać ten kraj. To był naprawdę cudowny czas. Nigdy wcześniej nie byłem na wyjeździe poza Europą, a teraz miałem okazję i mogłem zrealizować swoje marzenie.
Jakie sobie stawiasz cele w karierze i w życiu?
- Jeśli rozmawiamy o piłce to oczywiście chciałbym zagrać jeszcze w lidze hiszpańskiej i to w Primiera Division. To byłoby spełnienie moich marzeń, móc zagrać na takich stadionach jak Santiago Bernabeu, Camp Nou czy Wanda Metropolitano. Czułbym się równie spełniony, jak przy okazji zdobywania trofeów. Kolejnym moim celem jest gra w pucharach, co już udało się poniekąd spełnić dzięki zdobyciu mistrzostwa z Piastem. Nie wyznaczam sobie takich osiągnięć jak na przykład liczba strzelonych goli, dorobek asyst, to nie dla mnie. Gra na jak najwyższym poziomie stanowi dla mnie największą mobilizację. Poza sportem chcę być po prostu zadowolony z życia. Chciałbym czuć się potrzebny pomagając ludziom, a także chciałbym czuć, że mogę liczyć na pomoc innych. W przyszłości chciałbym być ojcem szczęśliwej rodziny.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że ten sezon mistrzowski nie był twoim najlepszym… W innym przyznałeś, że masz w sobie jeszcze spore rezerwy. Co jest potrzebne by wszyscy mogli zobaczyć pełnię twoich możliwości?
- Jedyne czego jeszcze mi brakuje, to większej pewności siebie. Czuję, że trener na mnie stawia, że i mi ufa, ale ja od siebie wymagam jeszcze większej wiary w siebie. To pomogłoby mi wskoczyć na jeszcze wyższy poziom.
Wracając do wątku z początku rozmowy, kiedy mówiłeś o tych kwestiach, które decydują o karierze zawodnika… Polska jest dobrym miejscem dla Hiszpanów, którzy nie zawojowali Primera Division? Chyba w każdym polskim klubie jest co najmniej jeden Hiszpan. Piast ma trzech, Górnik podobnie, a twoi rodacy są też w Wiśle, Jagiellonii, Legii i innych…
- Myślę, że Polska jest bardzo dobrym miejscem dla Hiszpanów. Są tu ładne stadiony, niezły poziom piłkarski, są wymagające drużyny: Legia, Lech, Jagiellonia to są bardzo dobre i … oczywiście Piast Gliwice. Poprzez rywalizację z najsilniejszymi możesz się rozwijać. Są kibice, którzy budują atmosferę, więc cała otoczka wokół meczu daję piłkarzowi przyjemność grania. To, że Hiszpanów jest tak wielu w Polsce wiąże się z tym o czym mówiłem wcześniej. Poziom sportowy, atmosfera i fascynacja sportem u kibiców, a także zaplecze, przygotowanie boisk, fizjoterapeuci, trenerzy… Wszystko, czego piłkarz na co dzień potrzebuje, to wszystko w Polsce jest na dobrym poziomie. To co jest charakterystyczne w Hiszpanii, to że jest naprawdę wielu piłkarzy na podobnym poziomie, jest bardzo duża konkurencja. Jest dużo trudniej wyróżnić się lub innymi słowy pokazać, że jest się wybitnym sportowcem. Na minus działa to, że zdarzają się problemy z płatnościami, co powoduje u człowieka zniechęcenie. W Polsce możesz szybko rosnąć. Kiedy podnosisz poziom, rozwijasz się, to od razu zostaje zauważone. Dużo łatwiej jest się wybić, co dodatkowo zachęca do spróbowania swoich sił w polskiej lidze.
Trochę to brutalne, ale zastanawiające… Skąd piłkarze z twojego kraju mają taką łatwość w grze i tak dobrze sobie radzą w polskiej lidze?
- W Hiszpanii od małego trenujemy technikę, panowanie nad piłką przez co te umiejętności są niejako wrodzone. To można porównać do nauki jazdy na rowerze i tego się nie zapomina. Kiedy trafiamy do Polski, gdzie futbol jest bardziej fizyczny, do tego co już potrafimy, dokładamy jeszcze tężyznę fizyczną, dzięki pracy na siłowni. Stajemy się przez to bardziej kompletnymi zawodnikami. W Hiszpanii nie ma też problemu z graniem co trzy dni. Naturalnie przysposobiona wytrzymałość i kondycja również jest naszym atutem. Kiedy przyszłoby nam się mierzyć na przykład z Robertem Lewandowskim, to całkiem prawdopodobne, że przegramy pojedynek siłowy czy walkę w powietrzu o górną piłkę, dlatego musimy nadrabiać te zaległości fizyczne.
A odwrotnie? Czy któryś piłkarz Piasta poradziłby sobie w Segunda Division albo w najwyższej klasie?
- Oczywiście, jak najbardziej. Jest wielu zawodników Piasta, którzy spokojnie mogliby grać w lidze hiszpańskiej. Aleks Sedlar już tam trafił, Kuba Czerwiński też by sobie poradził. Być może warunki finansowe Segunda B nie są tak satysfakcjonujące, a może zdolności adaptacyjne stoją na przeszkodzie… W każdym razie nie uważam, żeby umiejętności piłkarskie były niewystarczające. Piłkarze w Piaście i innych klubów ekstraklasy potrafią grać w piłkę.
Jak ci idzie nauka języka polskiego?
- Przyswajanie tego języka idzie mi powoli. Nie mam największych zdolności nauki języków. Nie wychodzi mi to tak jak na przykład nauka matematyki. Staram się mówić coraz więcej, kroczek po kroczku próbuję „łapać” te słówka. Mam nadzieję, że w przyszłości będę mógł w znacznie większym wymiarze komunikować się właśnie po polsku.
Kiedy przeprowadzimy wywiad w pełni po polsku?
- Musisz jeszcze na to poczekać… (śmiech)
Z drużyną osiągnąłeś coś wielkiego. Jak oswajałeś się z myślą, że zdobyliście Mistrzostwo Polski?
- Długo oswajaliśmy się z myślą, że jesteśmy mistrzami. Przychodziło nam to z trudem, bo jesteśmy skromną drużyną. Dopiero podczas wakacji zaczęło do mnie dochodzić, czego dokonaliśmy. Patrzyłem sobie na zdjęcia z radości, na medal i czułem wtedy wielką dumę oraz satysfakcję.
Emocje, emocje, emocje… było ich wiele i szybko się zmieniały. Spróbuj sobie przypomnieć swoje przeżycia z ostatniego meczu z Lechem. Kiedy rozpoczynaliście zawody, kiedy Piotrek strzelił pierwszą bramkę, kiedy sędzia zagwizdał po raz ostatni, kiedy odbierałeś medal, kiedy wznosiliście puchar, kiedy ruszyliście w miasto otwartym autobusem…
- Przed ostatnim meczem sezonu z Lechem, kiedy siedzieliśmy jeszcze w autobusie byłem bardzo poddenerwowany, ale jak już rozpoczęło się spotkanie, to wszystko puściło i zaczęła działać adrenalina. Kiedy toczy się gra, jesteś tylko skoncentrowany na zadaniu i starasz się wykonać wszystko tak jak najlepiej potrafisz, starasz się pomóc drużynie. Nie kalkulujesz, nie zaprzątasz sobie głowy myślami, co będzie gdy wygrasz, gdy przegrasz, tylko skupiasz się na zadaniu. Później padł pierwszy gol, a ta bramka Piotrka Parzyszka była bardzo ważna. Wprowadziła więcej spokoju i jak się potem okazało, dała nam zwycięstwo i przypieczętowała zdobycie mistrzostwa. Po ostatnim gwizdku wszyscy wybiegliśmy na boisko, płakaliśmy z emocji, zeszło całe to ciśnienie, które w nas było i spadł z nas ciężar, który nam towarzyszył w ostatnich meczach. Pamiętam moment, kiedy był mi wręczany medal mistrzowski, to był mój pierwszy jakikolwiek medal, jaki zdobyłem w życiu. Podnoszenie pucharu również było niezwykłym przeżyciem. Były śpiewy, okrzyki, coś niemożliwego do opisania. To wszystko, co działo się na autobusie, kiedy wyjechaliśmy na ulice miasta, nigdy czegoś takiego nie przeżywałem. Wokół nas były tłumy, na placu czekali kibice, którzy razem z nami cieszyli się z tego sukcesu. Te obrazki zapamiętam do końca życia.
Rozmawiał Piotr Grela
Tłumaczył Bartosz Otorowski
Biuro Prasowe
GKS Piast SA