Mak: Gram dla moich rodziców
- Cały czas czuję obecność rodziców i wiem, że są w moim życiu. Zawsze gram dla nich, a po bramkach trzymam w górze dwa palce, które są skierowane w ich kierunku - zdradził Mateusz Mak. Skrzydłowy Piasta Gliwice w długiej rozmowie opowiedział o dzieciństwie, kontuzjach i stracie rodziców.
Skąd bierzesz motywację do pracy?
- Kocham piłkę nożną. To jest druga miłość, zaraz po mojej dziewczynie. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym teraz robić coś innego. Oczywiście, kiedyś przyjdzie na to czas, ale na dzisiaj nie muszę szukać większej motywacji do gry. Trening jest dla mnie czymś fantastycznym.
W twoim przypadku życie kilka razy wystawiło cię na próbę. Jak to znosiłeś?
- Były takie momenty, w których patrzyłem na grających kolegów i było naprawdę ciężko. Wtedy ma się trudny okres, bo nie możesz trenować, boli cię noga i czekasz na operację czy rehabilitację. Czujesz się częścią drużyny i nie możesz jej pomóc... Jestem w Piaście trzy lata i groźna kontuzja przytrafiła mi się zaraz po wicemistrzostwie. Dobrze zakończyliśmy sezon i z nadzieją patrzyłem na kolejny, a tu niestety zdarzył się uraz już na samym początku w meczu eliminacji do Ligi Europy. To prawda, że życie doświadczyło mnie kilkukrotnie, ale w każdej sytuacji potrafiłem wrócić. To dla mnie bardzo pozytywne, ponieważ poznałem na tyle swój charakter i wiem, że zawsze jest jakieś wyjście. Trzeba po prostu zacisnąć zęby i być cierpliwym, ponieważ nie zawsze wszystko przychodzi od razu. Czasami trzeba po prostu poczekać.
Jakie myśli krążą po głowie w momencie, gdy doznaje się kontuzji?
- Czuje się wtedy, że ucieka ci szansa. Trenujesz, rozwijasz się, a w momencie kontuzji musisz się cofnąć. Czekasz na diagnozę, a następnie leczenie i dopiero gdzieś daleko powrót do drużyny. Przychodzi wtedy niezadowolenie, a czasami nawet frustracja.
Co dla ciebie było gorsze - oczekiwanie na diagnozę czy długa rehabilitacja i walka o powrót?
- Myślę, że sama diagnoza. Ma się wtedy różne myśli... Ja usłyszałem, że mój powrót będzie możliwy dopiero po wielu miesiącach. W takich momentach ważne jest wsparcie bliskich. Wtedy wychodzi też, kto tak naprawdę jest z tobą na dobre i na złe.
Twój przykład pokazuje, że za każdym razem warto walczyć. Skąd bierzesz na to siłę?
- Kilka lat temu straciłem rodziców. Najpierw mamę, a później tatę i to po części dla nich chcę walczyć. Wiem, że 'na górze' trzymają za mnie kciuki. Razem z bratem mamy też swoje marzenia i zamierzamy jeszcze dużo osiągnąć. Robimy wszystko, aby tak się stało, ale zobaczymy, co z tego będzie.
Przytrafia się jedna kontuzja, później druga, trzecia i kolejna... Nie było myśli, że to nie ma sensu? Niektórzy w takich sytuacjach się poddają.
- W moim przypadku nie było takich myśli. Od zawsze mam jeden cel: dopóki będę mógł to będę walczył i robił to, co kocham, czyli grał w piłkę. Miałem chwilę zwątpienia i zadawałem sobie pytanie, czy będę w stanie wrócić do formy sprzed kontuzji? Czy ten uraz nie spowoduje, że będę musiał grać asekuracyjnie? Odpowiedź przychodziła podczas pierwszego przetarcia po powrocie do gry, bo wchodzi się w trening i czuje się, że jest dobrze. Nie boli cię to 'haratasz w piłkę'.
Jakie uczucia towarzyszą po powrocie do gry po ponad roku?
- Jest się wtedy zupełnie innym człowiekiem. W trakcie mojej kontuzji miałem doła. To mogę przyznać... Przechodziłem przez bezsenność czy wahania nastrojów. Znajomi i przyjaciele widzieli, że bardzo się tym przejmuję, i że coś jest nie tak, jak powinno. Miałem ciężką kontuzję i to był dla mnie bardzo trudny czas. Później jak się wraca do treningów i meczów - jest świetnie. Dla mnie osobiście takim najważniejszym momentem po powrocie jest strzelenie pierwszej bramki. Gdy tak się stanie, to ten moment stanowi nagrodę za walkę i wytrwałość.
W poprzednim sezonie strzeliłeś dwie bramki. Która była dla ciebie ważniejsza - ta zdobyta zaraz po kontuzji czy ta w ostatnim meczu?
- Pierwszego gola po powrocie zdobyłem z Sandecją Nowy Sącz, a później był ten z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza. Obie bramki dały mi sporą radość, ale chyba ważniejsza była ta w ostatnim spotkaniu sezonu. Graliśmy wtedy z nożem na gardle, bo mogliśmy stracić ekstraklasę. Cieszę się, że w tamtym momencie pomogłem klubowi, bo różnie mogło być.
Zostawmy na chwilę sport... Jak wspominasz czasy swojego dzieciństwa?
- Było świetnie! Będąc dzieckiem doświadczyłem wszystkiego. Były trudne chwile, bo w domu się nie przelewało i nie mieliśmy na wszystko pieniędzy. Było tak, że chciałem mieć tak jak inni, ale tego nie miałem. Czasami trzeba na coś poczekać i sobie wywalczyć. Dzięki swojej ciężkiej pracy oraz wytrwałości zostałem piłkarzem i mogę teraz żyć na trochę wyższym poziomie niż w dzieciństwie... Wychowywałem się z moim bratem Michałem, co oczywiste. Wszystko robiliśmy razem, byliśmy ministrantami, graliśmy w piłkę i podobnie się uczyliśmy. Dużo pomagały nam starsze siostry, które opiekowały się nami, gdy rodzice byli w pracy. Woziły nas też na treningi do Krakowa, przez co mogliśmy się rozwijać jako piłkarze. Mieszkaliśmy na osiedlu w Suchej Beskidzkiej, gdzie żyje około dziesięć tysięcy ludzi. Praktycznie od rana do wieczora byliśmy poza domem i graliśmy w piłkę. Jeśli nie nożna, to zawsze znajdowaliśmy sobie coś do roboty. Było super, bo nie mieliśmy telefonów i potrafiliśmy zająć sobie czas rożnymi ciekawymi rzeczami.
Czyli można powiedzieć, że dzieciństwo zbudowało twój charakter i wolę walki?
- Oczywiście, że tak. Niektóre dzieci w obecnych czasach mają wszystko, aby móc się rozwijać. Boiska i szkółki są na każdym kroku, a my tego nie mieliśmy...
W którym momencie zdecydowaliście, że postawiliście na piłkę?
- Bardzo wcześnie. Już w wieku 12 czy 13 lat trzeba było się zdecydować. W szkole nie szło nam tak dobrze jak na boisku, a że kochaliśmy piłkę, to wybór był jeden. Rodzice zawsze powtarzali, że nauka jest ważna i musimy zdawać z klasy do klasy, ale widzieli też, że mamy talent. Dostrzegali, że wyróżnialiśmy się na tle naszych rówieśników, a później - dzięki uprzejmości ich znajomego - dostaliśmy szansę uczestniczenia w testach w Wiśle Kraków. Spodobaliśmy się i tak to się zaczęło. Nie mieliśmy planu B.
Rodzice cały czas was wspierali?
- Tak, bardzo. Tata był woźnym w szkole, a mama pracowała w pizzerii. Nie zarabiali zbyt dużo, ale mimo to umożliwiali nam wyjazdy do Krakowa na treningi. To był spory koszt, ale byli z nami całym sercem, więc robili wszystko, aby nam się udało.
Byli wymagający?
- Zgadza się. Jeśli zawaliliśmy jakiś sprawdzian czy coś, to kara była jedna - zakaz treningów. To było najgorsze, bo kochaliśmy to robić, ale rodzice byli konsekwentni i dopóki nie poprawiliśmy ocen, to nie mogliśmy grać w piłkę. Byli wymagający, ale też kochający, bo wiele nam umożliwiali. Czasami to wykorzystywaliśmy i zdawaliśmy sobie sprawę, że nawet jak nam się powinie noga, to mama nam pozwoli i da pieniądze na wyjazd do Krakowa, bo wiedziała, że to nasza szansa na lepsze życie. Perspektywa wyjazdu z Suchej Beskidzkiej nie była duża, więc musieliśmy walczyć i liczyć na szczęście. Udało się, ale jest w tym bardzo duża zasługa naszych rodziców.
To jaką miałeś najdłuższą przerwę w treningach z powodu kary?
- Nie było to jakoś długo, ale na pewno ponad tydzień. Przez ten czas nie jeździliśmy do Krakowa, ale o wszystkim wiedział nasz trener, który twierdził, że to dobra kara. Nasi opiekunowie przypominali nam na każdym kroku, że w tamtym momencie jeszcze nie było wiadomo czy zostaniemy piłkarzami, dlatego też bardzo duży nacisk kładli na naukę.
Jak ty dostałeś słabszą ocenę, to Michał też nie jeździł na treningi?
- Nie, nie. (śmiech) Była taka sytuacja, że Michał miał słabszy okres w nauce i dostał karę, a ja jeździłem. To było dla niego dużo gorsze. Pamiętam jak płakał, bo jego bliźniak mógł grać, a on nie. Jak wracałem z treningu to po mnie wychodził i pytał jak było... Dla mnie też to nie było przyjemne.
Byliście młodzi, a spotkało was sporo przykrych momentów... Między innymi choroba mamy.
- Byliśmy wtedy nastolatkami i to był dla nas ogromny cios. Cały czas martwiliśmy się o mamę. Bardzo to przeżywaliśmy, ale siostry nas mocno wspierały. Nie byliśmy z tym sami... Choroba ukochanej osoby w rodzinie to coś strasznego i nikomu tego nie życzę. Nie mogliśmy trenować z czystą głową i w tamtym okresie przyhamowaliśmy trochę z piłką.
Straciłeś rodziców, ale nie zostałeś sam.
- Tak, to prawda. Cały czas czuję obecność rodziców i wiem, że są w moim życiu. Zawsze gram dla nich, a po bramkach trzymam w górze dwa palce, które są skierowane w ich kierunku.
Tyle przeżyłeś, a wciąż chodzisz uśmiechnięty. Jak ty to robisz?
- Nie pasuje, co? (śmiech) Taki po prostu jestem. Chcę być dobry, bo wierzę, że to do mnie powróci. Życie dało mi w kość, ale w taki sposób byłem wychowywany. Rodzice uczyli mnie, aby być dobrym, otwartym, pozytywnie nastawionym oraz nie zazdrościć, nikomu źle nie życzyć i pomagać drugiej osobie. Warto korzystać z tych wartości, bo świat się staje wtedy lepszy.
Czyje zdanie jest dla ciebie najważniejsze?
- Od dwóch lat jestem w szczęśliwym związku z moją dziewczyną, więc bardzo liczę się z jej zdaniem. Asia jest obiektywna i jeśli zagrałem słabszy mecz, to potrafi powiedzieć, że 'nie dojechałem'. Cieszę się, że tak mówi, a nie stara się zakłamywać rzeczywistości. Lubię szczerość i cenię takich ludzi. Liczę się też ze zdaniem mojej rodziny. Pierwsze, co robię po meczu, to dzwonię do brata.
Pytam, bo chciałem spytać o komentarze kibiców... Co myślisz na temat hejtu w internecie?
- Każdy powinien się podpisywać pod swoją wiadomością. Łatwo komuś napisać coś w internecie, a już trudniej powiedzieć to samo w twarz. Jesteśmy piłkarzami i to oczywiste, że jesteśmy poddawani ocenie, ale jeśli ktoś pisze cokolwiek tylko po to, aby kogoś obrazić lub mu zaszkodzić, to ja takiego kogoś nie szanuję. To jest nie fair... Jeśli zagraliśmy źle i przegraliśmy mecz, to ocenianie zawsze zaczynam od siebie. Zastanawiam się czy spełniłem założenia trenera, czy pomogłem drużynie lub czy mogłem zrobić coś więcej. Nie jestem typem człowieka, który szuka winowajców, a nie widzi swoich błędów.
Zawsze zaczynasz od siebie?
- Tak. Nawet jeżeli zdobędę bramkę w przegranym meczu. To tylko minimalne pocieszenie, bo spełniłem wyłącznie swój osobisty cel. Jesteśmy drużyną, więc razem wygrywamy i razem przegrywamy. Najpierw zaczynam od siebie, a później jadę z chłopakami! (śmiech)
Karol Młot
Biuro Prasowe
GKS Piast SA