Martin Bukata - Człowiek pełen pasji

23
mar

Martin Bukata trafił do Piasta nieco ponad rok temu. Od tego czasu każdy zdołał poznać go od boiskowej strony. Mało kto jednak wie, jaki Słowak jest poza zieloną murawą. W poniższym wywiadzie pomocnik Niebiesko-Czerwonych opowiedział m.in. o swoich odczuciach po przyjeździe do Gliwic i licznych pozafutbolowych pasjach.

Martin, miesiąc temu miałeś swoją rocznicę - wiesz jaką?
- Pewnie, że wiem (śmiech). Nie dam się zaskoczyć - minął wtedy rok, jak trafiłem do Piasta. Niemożliwe, jak ten czas szybko zleciał…

Ponoć kiedy przeżywamy dobre chwile, to ma się poczucie jakby czas przyspieszał…
- Jak najbardziej. Mam poczucie, jakbym został zawodnikiem Piasta jeszcze wczoraj i oczywiście ma to związek z tym, jak jest mi tu dobrze. Hmm… nawet lepiej niż dobrze, bo wtedy zaraz po podpisaniu kontraktu nie mogłem przypuszczać, że będę w Gliwicach aż tak szczęśliwy.

W takim razie jakie miałeś przypuszczenia na temat twojej obecności w gliwickim klubie?
- Moje pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne, a  tym bardziej cieszyłem się z kontraktu, że musiałem długo na niego czekać. Co do przypuszczeń to domyślałem się, że będę miał ułatwione zadanie na wstępie, bo w szatni był już Dobo i Patrik Mraz (śmiech), ale jeszcze wtedy nie wiedziałem, że wszyscy, naprawdę wszyscy w drużynie będziemy jak bracia. Nic dziwnego, że z taką zżytą szatnią zdobyliśmy tytuł wicemistrzowski.

Kiedy dołączałeś do Gliwic, Piast był na pozycji lidera…
- Tak, ktoś mógłby powiedzieć, że łatwiej jest się znaleźć w drużynie, która jest niezwyciężona, bo przecież wtedy są tylko powody do radości, ale myślę, że gdybym przyszedł do Piasta teraz, to zostałbym tak samo dobrze przyjęty jak przed rokiem. Znajdujemy się w trudnym momencie, dlatego tym bardziej dbamy o nasze relacje, jeszcze więcej ze sobą rozmawiając. To tylko pokazuje, że jesteśmy razem na dobre i na złe.

Tak jak wspomniałeś, podpisanie kontraktu z Piastem nie przyszło Ci łatwo. Co było powodem komplikacji, przecież już na przełomie sierpnia i września 2015 roku rozpocząłeś treningi w Gliwicach?
- Nie mogłem się porozumieć z moim ówczesnym pracodawcą z FC VSS Koszyce, co do mojego ostatecznego odejścia. A na niczym tak bardzo mi wtedy nie zależało jak na tym, żeby mój transfer do Piasta doszedł do skutku. Wiedziałem, że to bardzo poukładany klub oraz, że w Gliwicach odnajdę warunki do rozwoju. Musiałem się uzbroić w cierpliwość, ale nie żałuję, bo decyzja o zmianie klubu była najlepszą, jaką mogłem wtedy podjąć. Dzisiaj zawalczyłbym o to tak samo.

Dotąd grałeś tylko w słowackiej lidze. Czy coś cię zaskoczyło w polskiej Ekstraklasie?
- Nic tak na mnie nie zrobiło wrażenia, jak tutejsze stadiony i publiczność. Coś nieprawdopodobnego, jak kibice Piasta i kibice w Polsce w ogóle potrafią zagrzewać drużynę do walki. Na Słowacji tego nie ma, tam kultura kibicowania jest znacznie mniej rozwinięta, a trybuny często świecą pustkami. Zawsze mnie to smuciło, że w Koszycach - drugim co do wielkości pod względem liczby mieszkańców mieście na mecze przychodziło tak niewielu kibiców. Na Słowacji nigdy nie zastałem takiej atmosfery jak tutaj.

Jak rozpoczęła się zatem twoja przygoda z piłką nożną w mieście, w którym ta dyscyplina nie cieszy się taką popularnością?
- Do szkółki piłkarskiej zaprowadzili mnie moi rodzice, kiedy miałem 8 lat, ale zanim to nastąpiło to moją pierwszą dyscypliną była jazda na rowerze, a to dlatego, że moi rodzice byli profesjonalistami w ekstremalnej jeździe na rowerach po terenach górskich i zawsze zabierali mnie ze sobą na maratony. Byłem w tym dobry i wygrywałem wiele konkursów, ale rodzice pozwolili mi się sprawdzać w wielu innych dyscyplinach sportowych. Próbowałem swoich sił w hokeju, tenisie, koszykówce, jednak nic tak nie sprawiało mi frajdy jak właśnie piłka.

I choć dla ośmioletniego Bukiego piłka stała się numerem jeden, to chyba wciąż miałeś inne pozafutbolowe pasje…
- To prawda, nigdy nie ograniczałem się do jednej pasji. Poza jazdą na rowerze, o której wcześniej wspomniałem, kocham wędrówki górskie. To dla mnie najlepsza forma relaksu, najpiękniejsza okazja do tego, by się zresetować i naładować baterie. Jak tylko dostaję kilka dni wolnego od piłki, to natychmiast jadę w rodzinne strony, żeby ruszyć w góry na spotkanie z pięknymi widokami. W górach znajduję wszystko, czego potrzebuję.

Czy przypadkiem się nie rozmarzyłeś?
- Nic na to nie poradzę (śmiech). Jestem typowym chłopakiem z gór. Żaden inny klimat nie daje mi takiego poczucia wolności.

Zatem pozostańmy jeszcze na terenie Słowacji... kraju, który zachwyca pocztówkowymi krajobrazami. Co jeszcze poza wolnością i odprężeniem dają ci wyprawy w góry?
- Góry poza tym, że pozwalają mi się wyciszyć i nacieszyć oczy, to odrywają mnie od rzeczywistości, dzięki czemu mogę się w siebie lepiej wsłuchać.

Można odnieść wrażenie, że Słowacja sprzyjała takiemu spokojnemu, powolnemu życiu, w którym dużą rolę odgrywa bliski kontakt z naturą…
- Tak, to prawda. Na Słowacji jest wiele takich miejsc, gdzie można złapać oddech, zapomnieć o codziennym pośpiechu, odnaleźć spokój. A wtedy nie pozostaje ci nic innego, jak tylko cieszyć się z małych rzeczy.

Właśnie w tym odnajdujesz przepis na twoje szczęście?
- Myślę, że tak. Poza tym, że lubię przebywać na świeżym powietrzu w otoczeniu gór i lasów, na co dzień staram się czerpać radość właśnie z małych prostych rzeczy. Doceniam to, że jestem zdrowy, że mam wokół siebie dobrych, życzliwych ludzi. Mam świadomość tego, że życie jest krótkie, dlatego nie tracę czasu na zamartwianie się i zazwyczaj nie odmawiam sobie niczego, co mogłoby mi sprawić przyjemność.

Opowiedz coś o twojej rodzinie - o mamie, tacie, rodzeństwie…
- Mam znacznie młodszego brata, który ma obecnie 13 lat. Dominik próbuje iść w moje piłkarskie ślady, choć ma utrudnione zadanie, bo zaczyna w klubie, który nie daje takich możliwości rozwoju, jak klub, w którym zaczynałem ja. Mam też wrażenie, że jego zapał piłkarski jest nieco mniejszy niż mój, kiedy byłem w jego wieku. Być może z czasem młody poczuje to mocniej, ale póki co, jest bardzo dobrym uczniem w szkole stąd też przypuszczam, że ostatecznie położy nacisk na swoje wykształcenie. Mamcia jest pielęgniarką, a tata pracuje jako mechanik samochodowy. To tyle… resztę rodziny stanowią psy (śmiech).

No właśnie, na jednym z twoich portali społecznościowych można cię zobaczyć w otoczeniu różnych psów… Jak wiele ich macie?
- Czternaście.

Słucham?
- W naszej rodzinie zawsze obecny był pies. Od kilku dobrych lat mamy Alaskana Malamuta - mojego ukochanego wilka. Ale miłość mojej mamy do psów nie zna granic i któregoś dnia przyprowadziła do domu parkę długowłosych Chihuahua… Nie trzeba było długo czekać i dziś miot liczy 13 psiaków, które nie są na sprzedaż ze względu na dobre warunki - duży dom i ogród. Także w sumie wraz z Malamutem, który jest ich stróżem, mama ma ich aż 14. Wziąłem sobie jednego do siebie. Jesteśmy bardzo psiarską rodziną, zresztą moja dziewczyna też ma swojego czworonożnego przyjaciela, tylko że westiego (śmiech).

Twoja dziewczyna jest tu w Gliwicach razem z tobą?
- Tak, Laura mieszka ze mną w Gliwicach i tylko w razie potrzeby jedzie na Słowację do rodziny. Widzę, że jest jej tu dobrze, polubiła to miasto tak samo jak ja. Cieszę się z tego, bo jej obecność jest dla mnie kluczowa, szczególnie ważne jest dla mnie jej uczestnictwo w meczach. Poza tym tu nie ma czasu na nudę, a Laura tak jak ja przepada za spontanicznymi wypadami za miasto, więc kiedy mamy więcej wolnego, wyszukujemy miejsc, w których jeszcze nie byliśmy i ruszamy na wycieczkę; byle tylko nie siedzieć w domu, bo tego nie lubimy.

Wycieczki po Polsce też wchodzą w grę?
- Jasne, właśnie to mam na myśli. Zwiedziliśmy już Kraków, Wrocław, Zakopane, zamek w Mosznej i Ogrodzieńcu… a takich miejsc do zwiedzenia jest tu znacznie więcej. Szczególnie chciałbym poznać szlaki Tatr od polskiej strony.

Polubiłeś Polskę na tyle, by chcieć tu zamieszkać na zawsze? W końcu bardzo dobrze mówisz po polsku, więc nic nie stoi na przeszkodzie…
- Podchwytliwe pytanie, dlatego że polubiłem życie w Polsce, polubiłem Gliwice. Poza tym nie mam wątpliwości, że wasz kraj jest tak samo piękny jak Słowacja. Teraz chciałbym tu pozostać jak najdłużej głównie ze względu na grę, bo aktualnie to rozwój jest dla mnie najważniejszy. A właśnie tutaj mogę spokojnie sięgać po wyższe cele i doskonalić swoje umiejętności. Ale wiesz, mimo wszystko mój dom jest w Koszycach… i chociaż nie myślę jeszcze o powrocie, to wiem, że tam będzie mi najlepiej. A co do języka polskiego, jeszcze rok temu nie potrafiłem nic poza kilkoma zwrotami, ale dzięki temu, że chłopaki w szatni są tak rozmowni, szybko zmotywowali mnie do nauki i teraz swobodnie mówię po polsku.

Jest coś, co sprawia ci jeszcze jakieś trudności w języku polskim?
- Do teraz nie potrafię miesięcy po polsku (śmiech), naprawdę, kiedy ktoś mówi kwiecień, nie wiem, o jaki miesiąc mu chodzi. Pewnie dlatego nie mogę zapamiętać nazw miesięcy, bo brzmią zupełnie inaczej niż po słowacku. U nas brzmią niemal identycznie jak po angielsku.

Teraz zapytam trochę przewrotnie; podaj trzy cechy, które w sobie lubisz.
- Uff, to bardzo trudne mówić o sobie; wolałbym, żeby ktoś, kto mnie zna, powiedział, co jest we mnie dobre. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to że jestem pomocny, lubię pomagać tym, którzy tego potrzebują, a to chyba fajna cecha. Jeszcze dwie? (śmiech) Hmm… jestem bardzo pozytywnie nastawiony do życia, ze wszystkiego staram się czerpać radość. A trzecia cecha, którą traktuję jako zaletę, jest z boiska - jestem twardzielem, tzn. nie lubię ustępować, angażuję wszystkie siły, żeby wygrać pojedynki. Mam nadzieję, że to widać. Szczególnie teraz mam świadomość, że muszę dawać z siebie jeszcze więcej, by w końcu nasi kibice byli z nas zadowoleni... bo nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.



Biuro Prasowe
GKS Piast SA